dinosaurs roam the earth

dinosaurs roam the earth

sobota, 28 stycznia 2012

Ja, a całki.

Jest sobota, moje dwudzieste urodziny. Narazie nie czuję tej goniącej mnie starości, może dlatego, że wczoraj zasnęłam przytulona do Taty tak spokojnie, jak może zasnąć tylko dziecko, które po miesiącu wróciło do domu, i śpi przy czuwającym rodzicu. Obudziłam się z dwudziestką na karku.

Spędziłam dzień  na lajkowaniu życzeń na fejsbuku (w urodziny życie społecznościowe kwitnie, dużo serdecznych osób napisze coś miłego, bo na świecie jest dużo życzliwości) i rozwiązywaniu całek. Żeby było świąteczniej pozwoliłam sobie posłuchać Roberta Pattisona na youtubie i pośpiewać karoake.

Z alkoholu dzisiaj to nasmaruję się spirytusem na przeziębienie. Mama przepisała mi antybiotyki, które leżały w szafce z lekami, kazała też brać wszystkie inne leki, w tym żelazo i calcuim. To biorę.  

Tata odpalił mi w tarasie lipne fajerwerki pozostałe z Sylwestra. Patrzyliśmy przez szybę, a pies szczekał.

wtorek, 24 stycznia 2012

Ja, a prokrastynacja.

Ale najpierw się ubiorę. Nie ma, w moim nowym, studenckim życiu żadnych czystych, przyzwoitych skarpetek.Wstawię pranie.  Muszę założyć koronkowe skarpety. Do koronkowych skarpet najpierw ogolę nogi. Jak już mam, poddać się niefeministycznemu ruchowi i usunąć wredne włosy z łydek to wezmę prysznic! A co, mam ładny zapach żelu pod prysznic.

Wzięłabym się do naukil, ale pranie, wykorzystało czas, który przeciekł mi przez palce i jest już gotowe. Wywieszę.

I wstawię nowe.

Dobra (w miarę zbliżania się sesji zaczytamy mówić "dobra, teraz to już NAPRAWDĘ trzeba się uczyć" z coraz większym akcentem na słowa "teraz", "naprawdę" i "uczyć", ale te deklaracje nie mają mocy prawnej). Siadam do biurka... Może najpierw kawa?

Mary wypiła moją Nescafe, którą kupiłam zaraz po przyjeździe na studia.  Nie można się przywiązywać do rzeczy, które się szybko kończą. Sceptycznie podchodzę do nowej kawy. Czy będzie gorsza i tańsza od mojego pierwszego słoika dorosłej, samodzielnej kawy, mojej nie rodziców ? Gotuję wodę i idę do sklepu po mleko.

Przecież nie wypiję kawy bez mleka. Zostawiam pralkę wirującą jak dirty dancing, znowu ubieram zestaw kurtek i innych gadżetów ochraniających przed zimnem. Kozaki mam zniszczone, zamek w kurtce nie działa, nie wymieniam go w celach politycznych - zamanifestowania, że zaraz będzie można zrzucić zimowe okrycia.

Kupuję to całe mleko w Faworze. Wypasione, 0.5 procent. Kawa.Może coś słodkiego do kawy? O pranie znowu jest gotowe. Wywieszę.

czwartek, 12 stycznia 2012

Ja, a pijany James.

Jestem w samolocie. Juz wyluzwoana, juz wszystko w porzadku. Oblatana.

I wchodzi on, najmlodszy facet w samolocie, starszy z piec lat ode mnie, mlodszy o 20 lat mlodszy od sredniej wieku w samolocie.  Przekazuje mu telepatycznie wiadomosc ' masz ladna buzie, dosiadz sie do mnie'. Masz buzie jak ten gosciu z tego filmu. Jak Jarhead.




  Moja teleptyczna sila dziala jakos slabo, bo siada dokladnie za mna. Ciagle to mam! Widze, ze moj Jarhead sie patrzy. Podrywam go, on siedzi za mna. Tylem. Jarhead nie zagaduje, zamawia sobie cole. Ladujemy i prawie zdaze sobie pomyslec ze nie znajde dzisiaj w samolocie milosci zycia. Nawet przechodzi mi przez mysl, zeby zapytac o cos, uzyc jakiejs sztuczki.

- Excuse me. - jest.  Ciagle to mam.
A dokad jade, a skad. A czy bylam, a gdzie on. James ma dziwny akcent, troche go nie rozumiem, odpowiadam na pytania 'great' i mam nadzieje, ze nie wpadne.  I pyta sie w koncu, James, czy chce z nim grab a drink.

 Moja twarz wykrzywia grymas, on go powtarza jak lustro i juz wie.Yea.  Anyway, it was so nice to meet you. (czuje sie okropnie, jak to zwykle bywa). Moze i jestem wybredna, ale nie umowie sie z chlopakiem, ktory o 16stej, w srodku dnia smierdzi alkoholem jak dziki.  Potem wychodzimy i idziemy razem, a ja w angielskim powietrzu czuje supergesta konsternacje. Ale dalej improwizuje. Idziemy, a ja jestem zadowolona, ze nie grabne z Jarheadem Jamesem drinka, bo nie dosc, ze jest ode mnie nizszy to jeszcze jest w kompletnym dresie (Czy ta jego torba to Timbaland??). Oh, James, James. Moglabym jeszcze zniesc to Twoje pijanstwo, bo na koncu zdania mowisz do mnie 'love', ale tymi dresami to przesadziles.

Mimo wszystko, czuje sie potembardzo dumna z siebie z siebie. Tak wyrwac Jamesa! Nice to meet you, pijany James Jarhead. Troche podsumowujace. Chcesz Ksiedzia Harrego, dostajesz pijanego Jamesa.

poniedziałek, 9 stycznia 2012

Ja, a tajemnicza przesyłka.

Oj, może mi się dostać. Nie dość, że dzisiaj prałam na programie "Super 40" w naszym mieszkaniu. Życzliwie przyjęłam przesyłkę dla sąsiadów spod ósemki. Dostałam pocztą buty kuzynki, więc wzięłam też przesyłkę dla sąsiadów na przeciwko. Z dobrego serca, żeby nie musieli schodzić na pocztę.

- Trzeba było nie brać. - zaburczał Budyń tak, jakby był złym bohaterem z Opowieści Wigilijnej. Zgryźliwie. - Będziesz do nich szła? Jak coś się stanie z tą paczką... - przyjaciółka mojej Mamy, Ciocia Kry mówi, że takich uczą takiej nieufności do świata na studiach prawniczych.
- Wiem, jestem za nią odpowiedzialna. Ale trzeba pomagać. - odpowiedziałam jak dziecko.

Bo trzeba przecież być dobrym człowiekiem. Nawet gdyby coś stało się z tą paczką (jeżeli są w niej jajka, to mogą się stłuc, jeżeli są w niej rzucone cytryny to mogą ewentualnie zgnić, jeżeli jest tam coś fajnego to może wyjść na jaw, jeżeli będzie trzęsienie Ziemii i spadnie ze stołu i się otworzy) to jestem gotowa ponieść konsekwencję za cenę tego drobnego, dobrego uczynku.

Ciąglę uczę się tego, czasami trzeba dać pieniążek na WOŚP, a czasami pijakowi, czasami trzeba pomóc komuś nieść zakupy, a czasami przyjąć paczkę, proste. Trzeba ufać światu, rzucić przed siebie. Czyńmy dobro.

Mam tylko nadzieję, że nasi sąsiedzi z naprzeciwka nie mają wrogów - terrorystów. Mam nadzieję też, że nikt nie będzie miał do mnie pretensji, że musi otworzyć drzwi sąsiadowi.

sobota, 7 stycznia 2012

Ja, a obóz językowy.

Oglądam i oglądam tego fejsbuka. Jego nowa dziewczyna jest grubsza ode mnie.

Trzymaliśmy się za ręce na obozie językowym pod przypływem szalonej chemii, jeszcze trzy lata temu, a on proszę, dodaje sobie zdjęcia z dziewczyną (która jest, jakby nie patrzeć, grubsza ode mnie).

"Przeliż się z nim!" namawiały mnie koleżanki z Gorzowa przez telefon, z elegancją, jakże wyrafinowanie. Koleżanki z obozu za to nie lubiły go. Zasnęliśmy u mnie w pokoju (ja tylko udawałam, pod taką ogromną presją i jego ręką nie mogłam zasnąć!) i było mi najbardziej wstyd w życiu. Och, jak cieszę się, że mieszkałyśmy wtedy z Amerykaną. Danielle rzuciła mu w twarz, że jest męską szmatą, a przez jej American English zabrzmiało to zupełnie jak w filmie. Mama przez telefon powiedziała mi, żebym się nie przejmowała tą sceną.


"Potrzymaliście się za rękę" podsumowała naszą znajomość jak wróciłam do domu. Patrzę na jej zdjęcia (nie skomentuję jej malinki ani podpisanego cytatem " Jej oczy niby, niewinne oczy, to pułapka. One wiedzą jak zaskoczyć, jak Cię zauroczyć Nie powiesz nic. tak jak inni ujrzysz w nich tę bezkresną rozkosz" ani tego, że lubi Paulo Coehlo). Patrzę na jego zdjęcia ( 90 procent to remizowe, studniówkowe imprezy, wiejskie przytupane, taneczne - tego też nie skomentuję) i cieszę się, że mieszkał tak daleko i nigdy nie mieliśmy szans.

piątek, 6 stycznia 2012

Ja, a sukienka w cekiny.

Jest godzina 00:30 w prawym dolnym kąciku mojego laptopa. Siedzę na podłodze, na podłodze mam porozwalane kredki świecowe w różnych kolorach. Przed chwilą wstałam z łóżka, zapaliłam światło.  Żeby przymierzyć czy mieszczę się w moją szaloną, karnawałową sukienkę, której nigdy nie zakładam.

Nie mieszczę się w moją szaloną sukienkę. Boleśnie widać w niej wszysktie kanapki z żytniego chlebka, które dzisiaj zjadłam (czyli widać ich całe mnóstwo). Alkohol i słodycze. Oglądam się uważnie w lustrze w korytarzu, przygotowuję sobie co powiem, jeżeli natknę się przypadkiem na Budynia. (Budyń Budyniem, facet, który zupełnie nieprawidłową drogą, sztucznym sposobym wspólnego mieszkania rozszerzył zaszczytne do tej pory grono najbliższych mi facetów, przed którymi nie mam potrzeby golić nóg i pokazuję się zupełnie w piżamie i brudnej bluzie).

Na fejsbuku nikogo Samotność w sieci. Moji flatmejtsi oczywiście mają siebie nawzajem. Gruchają. Ja nie mogę zadzwonić do Mamy, bo jest zaraz pierwsza w nocy. A do Mamy tęsknię bardzo.

Mam więc dodatkowe półtora kilograma, niewygodne łóżko, bliskich daleko, dalekich blisko. Mam też neospasminę przy niewygodnym łóżku, na którą się nie skuszę, żeby potem nie myć zębów.

wtorek, 3 stycznia 2012

Ja, a Wodzirej i nocne powroty.

Rembrandt to by mnie zawsze odprowadził, zawsze ze mną pojechał. On by ze mną jechał, myślę sama w nocnym autobusie.Oczywiście, za czasów old dejs, kiedy to Remrandtowi nie chodziła lacha po głowie. Nomad to zawsze mnie pod drzwi odprowadza, nie ma że obracasz się i zwalniasz, żeby oddalić się od gościa, który za tobą idzie. Nomad uczciwie odprowadzi cie pod same drzwi (raz tylko nastraszył mnie po drodze, że Rosjanie mają silną armię i że mogą zaatakować nasz kraj czysty, ojczysty). Chętnie odprowadzi z rozmową, z ucałowaniem, z przytuleniem!

Tu nie mogę liczyć na żadne ucałowanie, pocieszenie! Sama pojedź do domu, nie ma, że zadzwoń do nas z przystanku! Nie ma, że wrócisz na herbatę i kanapkę, która komuś została z kolacji! Nie ma weź, taksówkę, teraz jesteś studentem, nie stać cie na luksusy. Nie ma Mamy, żeby pogłaskała po głowie, nie ma Taty, żeby ucałował przed snem. Nie ma Gruszki, zawsze na miejscu, żeby być. Może pół obcy facet przytulić cie na imprezie, albo na uczelni, nie wiadomo dlaczego. Mógłby cie wziąć za rękę dziwny typ gdybyś mu nie dała fałszywego numeru telefonu. Wodzirej może ci ewentualnie przybić piątkę, jeżeli poprosisz. Piątkę.

Wodzirej, tak by the way, zrobił reaserch i przeczytał mojego bloga, co mnie zawstydziło i obnażyło. Mało tego, komentarza nawet nie zostawi, nawet z napisem "spam spam spam". I co mnie, niejako cenzuruje. Ale każdy ma jakiegoś hipotetycznego Roberta Pattisona w szafie. Każdy ma hipotetyczne zdjęcie na twardym dysku z fotoszopowanym Robertem Pattisonem ( ewentualnie z napisem"beafore you my life was a moonless night"), każdy może. Wodzirej akurat moje zdjęcie (jakże hipotetyczne) widział. Nic się nie stanie, jak odkryje też, prędzej, czy później mój sekret z Enrique, który może być moim hero (bejbe).

I tak rozmyśłałam w tym nocnym autobusie 235 (słownie dwieście trzydzieści pięć) i biorę moją pigułę na sen (blog i fejsbuk) i biorę moją pigułę na gardło (sól i cytrynę) i idę za późno spać, nie spać. Żeby nie wstać jutro na wf, bo jak wiecie aktywności fizycznej to ja z serca nie cierpię.