dinosaurs roam the earth

dinosaurs roam the earth

sobota, 31 grudnia 2011

Ja, a starzy znajomi.

Wolny wtorek. Wróciliśmy do Gorzowa, który nagle wydaje się ciasny, nie ma gdzie iść, nie ma czym podjechać. Spotykamy się w Doorsie, jak zwykle. Zastanawiamy się, co wziąć, w końcu bierzemy piwo, jak zwykle. Fajnie jest - siedzimy w półmroku.

Nie ma Rmbrandta. Zawsze Rembrandt był pierwszy. Nigdy się nie spóźniał.Czy chodziliśmy do kina, czy regularnie wychodziliśmy zabijać czas w letnie wieczory. Czasami był tak boleśnie wcześnie, że czekał na nas 20 minut w Makdonaldzie, bo tam chłopaki się nie krępują siedzieć godzinami bez zamówienia. dzisiaj Rembrandt nie przyszedł. Potem mówił, że zapomniał. Że był z lachą.

Napisałam mu wiadomość, tylko trochę po to, żeby mu zrobiło się głupio. "Rembrandt, wszystko w porządku? Nie odpowiadałeś na telefone, nie przyszedłeś."
"W porządku. Byłem z Lachą."
"Spoko. "
A wcale spoko nie było.

I niby spędzilismy wieczór śmiejąc się co 3 minuty z życia seksualnego naszych przyjaciół, ale tak naprawdę wszystkim nam (Gruszce, Nomadowi i mi) było głupio, że nie mamy gdzie spędzięć Sylwestra. Było nam głupio, że Eric i Rembrandt wolą teraz spotykać się ze swoimi lachami. Nasz niepisany klub singli w okularach zrzeszający mnie i moich kumpli trochę stracił rację bytu. Nie tylko dlatego, że niektórzy z nas pozbyli się okularów.

Statystycznie, osoba wchodząc w związek traci trzech przyjacół. Statystycznie to sracili nas, właściwie tylko my zauważymy, że stracimy ich. Bawię się słomką w jabłkowym Reddsie za pięć złotych.

Nomad mówi mi, że myślał, że Rembrandt i ja się kiedś spikniemy (tak, użył tego słowa). Gruszka też to przyznaje. Wszyscy, oprócz nas tak myśleli. Byłam z Rembrandtem na studniówce. Znajomi od dziewiędziesiątego ósmego. Tacy, którzy tylko na końcu każdego prostego filmu się "spikną".

Kiedyś spotkaliśmy się ostatni raz jako przyjaciele. Teraz już będziemy się zawsze spotykać jako starzy znajomi.

sobota, 24 grudnia 2011

Ja, a czytelnicy.

W tej chwili, może wypadłoby świątecznie pozdrowić czytelników, bo juz nie wypada udzielać się na facebooku., przecież jest Wigilia! Za kilka godzin nastąpi najbardziej krępujący moment w roku, dzielenie się opłatkiem.

Pozdrawiam wszystkich moich (trzech - w porywach do czterech na krzyż) czytelników. Właściwie i tak pewnie złożymy sobie życzenia w większości w innej formie. Życzę wszystkim spokojnych Świąt, pobycia z rodziną, odppoczynku. Śpijcie dobrze, jedzcie dobrze. Wyciszcie się i uspokójcie.


Wesołych Świąt,
Jani

piątek, 23 grudnia 2011

Ja, a wózek dziecięcy i pierdzenie.

Anna Mucha dostała przepiękny  wózek dziecięcy. Nic, tylko zazdrocha, że włoży swojego nieświadomego bachorka do dizajnerskiego, pewnie niewygodnego wózka. I przykryje dizajnerskim kocykiem. Pewnie małej będzie niewygodnie w tym luksusie za 3 tysiące. A za pół roku i tak będzie się rozglądać za spacerówką.

Tak naprawdę ślinię się na takie wózki, od razu je zauważam na ulicy i sama bym taki chciałą mieć.

Mama zdradziła mi kolejny sekret życiowy. Jak facet opowiada ci o pierdzeniu, to romansu nie będzie. To wykluczyło z kręgu moich potencjalnych chłopaków większość moich przyjaciół.
 - Mówią ci o pierdzeniu - Mama zapytała, chyba trochę ironicznie, a przynajmniej z nadzieją, że nie, że kiedyś będziemy mogły przedstawić to, albo jakieś inne Słońce Babci Niusi.
- Tak.
- No to rzeczywiście.

Już nie chciałam się Mamie przyznawać, że niektórzy wcale nie czują się skrępowani moją obecnością, żeby sobie, rzeczywiście, pierdnąć. Lub swoje szanowne pierdnięcie zsynchronizować z kaszlnięciem. I być z tego dumnym. Rzućić komentarz. Lub bawić się w "pociągnij za palec".

Tak, moi kumple to prawdziwe damy.

czwartek, 22 grudnia 2011

Ja z dwoma torbami.

Pakuję się pół ranka. Pakuję się na Święta i jadę home. 



Że też nei mogłam wyjść dwadzieścia minut wcześniej! Teraz to Budyń wstał i pojawia się problem, jak mam się z nim pożegnac. Tak to chciałam sprytnie zostawić kartę na stole w kuchni - niespołecznie, bezpiecznie. W końcu we only said goodbye with words, uff i poszłam!

Cisnę do domu na Święta. Ja, z ogromną torbą z ciuchami do prania, z ciepłymi sukienkami na Święta i z sukienką na Sylwestra, w którą nie wiem, czy się po tych Świętach zmieszczę.

Cisnę na autobus, potem na wf (nie mogłam sobie odpuścić nawet przed Świętami) ale na szczęście przystojny Pan Wuefista (z obrączką), który czasami mignie mi w super obcisłych spodniach do biegania lub bez koszulki (jest bardzo przystojnym Panem Wuefistą z ciałem Enrique Iglesiasa)  poprowadził zajęcia relaksacyjne  (napnij i puść prawą nogę.). Potem, cała zrelaksowana na autobus i tramwaj z dwoma torbami.

W rzeczonym tramwaju, zdarzyło mi się to pierwszy raz, musiałam wyglądać na nieźle sfatygowaną, bo gościu ustąpił mi miejsca. Może i był trochę zdziwiony, kiedy się obróciłam, że na buzi nie mam jeszcze dwudziestu lat. Powiedziałam, że super, że dzięki i zaczęłam się zastanawiać, czy jest kominiarzem, bo był dziwnej czapce.

Poszłam z moimi torbami z sukienkami, książkami i laptopem jeszcze zjeść. Zdrowo. Do Green Way'. Niby kotlet, a z kapusty. Potem napieram, w tym śniegu, w korzuchu, bez rękawiczek, o mi gorąco.  Z dwoma torbami, z sukienkami, z książką i ze swetrami i legginsami. Mam ochotę zrobić przerwę na tym śliskim chodniku, układam sobie te ogromne torby jak najlżej na moim przystosowanym do noszenia dzieci na biodrze ciele. Ledwo ledwo. Kubuję bilet i sok pomarańczowy i wreszcie.

Wsiadam wcześnie do pociągu, młody chłopak się przysiada. W pociągu zimno, boli mnie głowa, dwa siedzenia dalej siedzi chłopak, który ma łade ręcę, ale nie zwracam na to uwagi i jadę dalej. Gruszce odpisuje na esemesa, że nie, nie wiem, co z nami jest nie tak, że nie mamy chłopaków. Może jesteśmy zbyt piękne.

Przesiadam się i w zatłoczonym szynobusie siadam koło jakiejś lachy z tipsami, która ciągle wygląda na wyświetlacz. Nie wiem co ona sprawdza, naprawdę. Wysiada ze mną, w Gorzowie, ale patrzy co chwilę. Może sprawdza, kto ma imieniny! Na pewno, ale denerwuje mnie to, bo przysuwa się za blisko, na moją intymną strefę powietrza. Wyciągam laptopa.

Macham jeszcze konduktorowi, dumna z mojej ciągle nowej legitymacji sudenckiej. Trochę mi wstyd odpalać Pasjansa Pająka, bo nagle wszyscy ludzie patrzą mi przez ramię. Robię to, co się robi nie mając Internetu. Porządkuję sobie pulpit.

I juz spotykam się z Tatą, kładę olbrzymią, mokrą, brudą torbę z sukienkami, legginsami i swetrami na jasne siedzenie w nowym samochodzie Taty. Jestem w domu.

niedziela, 18 grudnia 2011

Ja, a sklep muzyczny.

Po weekendzie. Po załatwianiu spraw.

Po jednym nieudolnym flircie w sklepie muzycznym. Zawsze stresuje mnie wejście do sklepu muzycznego. Chcę kupić kostki dla K., w prezencie. Wiem, że w śridku czeka jakaś inteligentna, albo nie gadka, bo to w sklepie muzycznym rodzą się tajemnicze chłopaki. Tam, w środku zdobywają swoje supermoce. W środku spotykam P. którego kojarzę z poprzedniej pracy, który mówi mi, co prawda, że mam ładny szal (??!!) i żebym mu podrzuciła jakąś akustyczną książkę (przecież oboje wiemy, że nie przyniose mu książki! ) i tak dalej, ja szukam tych kostek, prawie zdeptuję gitarę, bo w sklepie muzyznym wszysktiego jest pełno. Każd możliwy kąt wykorzystują wesołe i smutne instumenty. Pytam, czy ludzie kupują na Święta dużo instrumentów (nie dostałabym nagrody za najbystrzejsze pytanie roku). W  myślach mam tą scenę, która dawno skasowała szanse P. Wdedy przygniotła mnie do ziemi jego ignorancja.
- Ja lubię Loisa Armstronga. Słyszałaś może taką jedną piosenkę: "What a wonderful world" ?
Tak się składa, że bardzo nie lubię tej piosenki.


Resztę weekendu przesiedziałam z rodzicami. Jak Rembrandt nie chciał iść na piwo, bo umówił się z dziewczyną. Wszyscy się umawiają z jakimiś dziewczynami, ja siedzę w domu. Mówię mamie. Mówie też, że ta KOLEŻANKA MARY Z ROKU PLANUJE JUŻ ŚLUB i tak dalej i że ja nigdy nie będę mieć dzieci.Że też chcę wąską suknie, ale na szczęście nie taką jak ja, bo ja nie chcę rozszerzającej się w kolanach. Mama mówi, żebym nie była zazdrosna. Że szczęscia w świecie jest dużo i to, że jej przybywa nie znaczy, że mi ujmuje.

Przed snem wyobrażam sobie całe ludzkie szczęście w metalowej misce, do której można tylko wlewać. Prubuję sobie wyobrazić jakąś ładniejszą, ceramiczną miskę, ale czasami tak jest, że nie można zmienić jakiegoś wyobrażenia, tak jak nie mogę zapomnieć, o tym jak wyglądał P. w makdonaldowym stroju.

wtorek, 13 grudnia 2011

Ja, a kiełbaski i impreza u mnie, na której nie byłam.

Dzisiaj do Budynia i Lachy przyszli goście. Wiedziałyśmy wcześniej z Mary. Nie, nie dlatego, że mamy naturalny dla współlokatorów tok wymiany spostrzerzeń, konwersacje, informację, rozmowę. Dlatego, że sprytnie zauważyłyśmy, że się kręcą i przygotowali dużo jedzenia.

Ja, Panna Z Mokrą Głową (którą jestem przez dużą część życia, bo odmawiam ścięcia włosów, jako ostatniej rzeczy, z której jestem dumna i którą bawię się zwisając głową w dół z łóżka) w różowych spodniach od piżamy w kotki i serduszka i w najlepszej mojej koszulce, która, co prawda straciła urok już kilka ładnych wyjść temu, kiedy usmażyłam w niej kotlety z piersi kurczaka, ale nie straciła na ksztaucie, więc troszkę za długo traktowałam ją jako zdolną do noszenia nie czułam się specjalnie glamour, może oprócz paznokci, które Mary mi pomalowała, kiedy siedziałyśmy jak studenckie studenki na studenckiej podłodze przy studenckim stoliku z Ikei.

W takiej stylizacji, nie wspomnę już, kiedy goliłam nogi, idzie zima, zdecydowałam się, że nie będę siedzieć cicho u siebie w pokoju, tylko wyjdę śmiało do kuchni, ugotuję sobie frankfuterkę! Właciwie trzy! Śmiało! Mieszkanie dla mieszkańców, niech żyje wolność!!! I swoboda. Odważnie więc, zmieniłam jeszcze okulary na wyjściowe i wyszłam do kuchni. Budyń nawet zaproponował mi piwo, ale odmówiłam, bo nie za bardzo zaproponował mi przyłączenie się do imprezy. Raczej - naleję ci do szklaneczki i weźmiesz do siebie do pokoju i wypijesz do snu.

Podziękowałam i zabrałam się do pokoju z moimi frankfurterkami wolności.


Jani.

poniedziałek, 12 grudnia 2011

Ja, a prawo jazdy na bruku.

Idę, niby w słońcu, ale w zimnie. Niby rozchełstana, w nieładzie z tym całym szalikiem, z kurtką i czapką dziurawą rękawiczką, ale ubrana w bonusowy dodatkowy sweter chroniący przed zimową depresją. Idę między blokami, we wczesne, suche grudniowe popołudnie. Sprawdzam w portfelu, ile gotówki uciułam, ile zsumuję groszy, czy starczy mi na zakup zielonej sałaty do obiadu, czy nie mogę jej zjeść przed wizytą w bankomacie, bo wszystkie moje pieniądze poszły na ser feta. Myślę w tym czasie, czy będę mogła w sklepie Prosiaczek nakupić sobie mięsa (tyle mięsa, że dziewczynie powinno być wstyd) i zapłacić kartą.

Idę, z szalikiem, czapką, kurtką i tym ciepłym swetrem i z torebką i otwartym portfelem i jeszcze głową pełną jakiś głupot, piersi z kurczaka, sałaty.

Jak mi nie wypadnie całe życie z portfela! Na brukowaną kostkę, która zazębia się spokojnie i intrygująco, jak zawsze. Wypada mi dowód, tożsamość. Wypada mi prawo jazdy. Wypada mi, na ten bruk, moja nowa legitymacja studencka z brzydkim zdjęciem, wypada mi ładne zdjęcie, które przecież mogłam dać do legitymacji studenckiej. Wypada mi karta do salonu gier, którą założyłam z bratem, starszym bratem, żeby zagrać na automatach do tańczenia i automatach do strzelania do zombie. Wypada mi wreszcie z tego wszystkiego, na tą grudniową zimową kostkę brukową moja mała club karta TESCO, którą mogę sobie nabić punkcik wydając fortunę na ten mój ser feta.

Przypomina mi się, jak płakałam Mamie w rękaw, że nie chcę iść na studia. Wtedy Mama obiecała mi, że wpadnę na wysokiego faceta na uczelni i pomoże mi zbierać książki, jak w amerykańskich filmach, a potem się zaręczymy. Ta sytuacja jest na tyle podobna, że rozglądam się za tym facetem pomiędzy tymi jasnymi blokami, ale przejeżdża tylko szybko mężczyzna ubrany na czarno na rowerze.

Ja zbieram wszystkie moje karty, moje skarby i, z powodu braku potencjalnych narzeczonych,  idę dalej, do Prosiaczka po mięso i kupić sałatę.

niedziela, 11 grudnia 2011

Ja, a walki we wczesne, niedzielne popołudnie.

Jak to dobrze, że tylko ta pachnąca pościel mnie komfortuje, a nie jakieś męskie ramie. Wspaniale się słucha, jak to niewygodnie się z kimś śpi. Jak to boyfriend jej zabiera kołdrę. Jak Mamie się z Tatą śpi, jak Mi z Groszką, jak Mary z Chłopakiem, jak KOLEŻANCE MARY Z ROKU, KTÓRA MYŚLI JUŻ O SUKNI ŚLUBNEJ się zasypia z facetem. Jak to zimno i jak budzi się w poprzek łóżka. I co on mówi, i co on powiedział i tak sobie śpią.

W głowie mam takie opowieści, kiedy kładę się spać w pościeli, którą mam tu w Poznaniu najczystszą, w której spała moja Mama, i w której spała Gruszka, nie brzydzimy się, a mnie to tylko pociesza. (Już trzeci roz z rzędu to Słońce mnie nie pocałuje w Sylwestra. Właściwie to 19 rok z rzędu nikt mnie nie pocałuje w Sylwestra, tu niespodzianek nie ma (trzymamy kciuki, nie mów hop, nie mów hop..) przyda mi się zapach przyjaciół na pościeli).

Za ścianą odpoczywają sobie Budyń z Lachą. Oni to mają życie leniwe i burzliwe. To obijają się do 12, to krzyczą na siebie i trzaskają drzwiami. Może mu zabrała kołdrę w nocy. Może on odpowiedział jej tak brzydko, jak zwykle. Może za 20 minut odsłoni się zza swojego trzaśnięcia drzwiami (od którego mi skacze ciśnienie), jak zwykle. Może ona kiedyś urodzi mu dziecko, mimo,że  tak do niej powiedział. I może kupią te pieluchy, które ja już mam wypatrzone.




W między czasie pomyślę sobie, nad zadaniami z fal, jak faluje życie i jak to możliwe, że w jednej kłótni dwie odoby mogą trzy razy trzasnąć drzwiami. Pomyślę też, jak się myliłam, kiedy myślałam, że w mieszkaniu z parą najbardziej będzie mi przeszkadzać, że będą się trzymać za rękę, kiedy ja będę czekać, aż zagotuje mi się woda na herbatę.

Jani.

wtorek, 6 grudnia 2011

Ja, a najładniejszy uśmiech na świecie.

Nie wiem, czy to zdrowe, blogowanie zaraz po imprezie. nie wiem też, czy jestem dobrą współlokatorką, skoro nie powstrzymuję się od włączenia komputera po pierwszej w nocy.  Jakby tego bło mało nie mogę znaleźć w ciemnościach mojej pidżama tops- dużej koszulki Radiohead (na tyle dużej, że mieszczę się w niej z łokciami - koszulki mojego brata, nie chłopaka, na tej płaszczyźnie żadne nowe koszulki się nie szykują) i będę musiała wystawiać sen Mary na próbę.

Ale mam ochotę opowiedzieć o jednym uśmiechu. Niepokoi mnie też nasza, mieszkaniowa sytuacja z papierem toaletowym.

Dzwon jest very special. Na tyle special, że można dać mu heart for Christmas this year, żeby uratować się od łez. Dzwon jest wysoki i ładny, jest takim pieknym człowiekiem, że tęskni się do domu  jak się go widzi i taki, w tej swojej prostej urodzie, że przypomina się letnia łąka. Jest wysoki, a na dodatek dobry i fantastyczny. Powiem wam, że dzięki Dzwonowi wierzę w porządnych mężczyzn.

Papier toaletowy w szczeniaczk skończył się właśnie dzisiaj, a ja, nie zadbałam o to, żeby zawsze było coś w zapasie i teraz boję się, że wina za brak podstawowego środka do życia spadnie na mnie, albo gorzej - że ktoś mnie nakrzyczy.

Nie będę ganiać za Dzwonem, o nie. Nie dość, że Słońce kołacze mi się jeszcze, od czasu do czasu na tyłach głowy, jak kac, o którym się zapomniało, to Dzwon zostaje za granicą przyjaźni, ponieważ wyczuwam między nami chęmię na poziomie zerowym - daleko za granicą przyjaźni, nigdy nie pali mnie skóra po tym, jak go dotknę, mogę śmiało wziąć go za rękę bez mentalnego oparzenia i bez omdlenia z ekscytacji (nawet z piwem we krwi),  jak bywało. Nie jestem zainteresowana. Już nie wspominając, że ma dziewczynę.

Nie wiem, czy nie przyjdzie mi jutro rano (matematyka na 10.00, ale wstać muszę wcześniej i zadbać o fryzurę, ciągle szykuję sięjak głupia i udaję, że jest po co) lecieć do pełnej przecen Biedronki po miękki papier toaletowy. Dwuwarstwowy.


Na dodatek.

Ja, a mieszkanie, rachunki i papier toaletowy.

Przyszedł rachunek za gaz i za prąd, ja, a dorosłe życie. Za prąd musimy zapłacić dużo. Pójdzie z moich pieniędzy na karierę modelki (na którą bym się pisała, gdybym nie nażarła się dzisiaj makaronem Napolli z kiełkami fasoli Mung) i Sylwestra w Paryżu (na którego bym pojechała z narzeczony), więc nie ubolewam jakoś strasznie nad tymi racunkami.  Nie wiem, czy Budyń, mój świeży współlokator i Lacha odłączają ładowarkę od laptopa. Nie wiem, czy to ta pralka tak dużo ciągnie prądu, czy to tęsknota, desperacja i kiepski nastrój podwyższają rachunek za prąd.

Przyszedł też rachunek za gaz. Na stole w kuchni leży rachunek i karteczk, ile mamy zapłacić, ponieważ mamy małe mieszkaniowe problemy z komunikacją (chociaż może tylko ja je zauważam po tym, jak nakrzyczeli na mnie w kuchni jak na psa, że ciągle przyrowadzam gości na noc. Miałam nie narzekać na moje młodopanieństwo, ale Mary może przenocowywać chłopaka, bo przecież to jej chłopak. Ja nie mogę przenocowywać Mamy, ani Gruszki, bo Budyń boi się, że mu ukradną kartę kredytową - tak mniej więcej powiedział, pomiędzy tym, jak przekazywał mi, że może mi EMPIRYCZNIE pokazać jak to jest! On też może sobie zaprosić kolegów, jak ja będę mieć sesję. EMPIRYCZNIE!!  ) i atmosfera nie jest taka jak w "Przyjaciołach".

Mimo, że regularnie staram się zagadywać. O pogodzie i o jedzeniu.

W konsekwencji wysokieo rachunku za prąd, który przyszedł wczoraj dzisiaj rano odkryłyśmy, że Budyń z Lachą zakręcili wszystkie kaloryfery, co w połączeniu z wietrzeniem kuchni z dymu papierosowego skutkuje mikroklimatem w kuchni. Rachunek za gaz przyszedł 24 złote na cztery osoby. Zrobię za was matmę. Za utrzymanie tego niesmpatycznego mieszkanie w sympatycznym cieple kosztuje każdego z nas 3 zł miesięcznie. 10 groszy dziennie! Chyba możemy sobie pozwolić na ogrzanie brudnej kuchni, żeby nie trzeba było przestępować z nogi na nogę, jak czekasz aż woda się zagotuje.

Dla waszej wiadomości, mamy też zapłacić po 4,20 za zakupy. Nie zaglądałam na rachunek, ale podejrzewam, że chodzi o wspólny papier toaletowy w szczeniaczki, super intymna rzecz, którą się dzielimy i sosnowy odświeżacz powietrza, który sprawia, że w ciasnej toalecie czujesz się jak w lesie.

wtorek, 15 listopada 2011

Ja, a emotional breakedown.

- W co byłaś dzisiaj ubrana??
 - Maaaamo, nie będę ci opowiadała...
- Będziesz!

I opowiadam Mamie na odległość jak ciepło byłam dzisiaj ubrana. I, że tak, miałam dodatkowe skarpety, te szare. Mama mówi mi ile rutinoskorbinów mam wziąć jutro rano, bo słyszy że mam katar, a ja po prostu mam emotional breakedown i słychac to w moim głosie.

- I zróbi sobie herbatę, obejrzyj coś fajnego, pomyśl, co byś chciała - Mama próbuje napełnić mnie optymizmem po pachy, a ja nie mogę nic powiedzieć, bo boję się, że będę miała żałosny głos, a Mama wie i radzi mi, żebym pomalowała paznokcie (pedicure jako rozwiązanie problemu jesiennej depresji), zaczynam bujać nogami pod kołdra.

- Już jest worek, ten tydzień zleci szybko.
- Ja już chcę do domu. - Włączam sobie jakiś stary odcinek Glee, bo nie wiem, czy iść spać o 20, czy przeciągać ten wieczór.

W końcu będę musiała wyjść z pokoju do kuchni, żeby zajeść tęsknotę i nudę i pustkę i zbliżającą się zimę. Najpierw zmyję twarz. Musi być cała w maskarze.

czwartek, 10 listopada 2011

Ja, a Imieniny Marcina.

Wstyd. To wstyd i wyrzuty sumienia mnie dzisiaj obudziły o 6.15. No i może trochę złe samopoczucie.


Dojechałyśmy do domu przez ogromne szczęście. Przysnęłyśmy obie z Jenny, zmęczone (i trochę nabombane) w nocnym autobusie, tymi autobusami to po Poznaniu można jeździć, a jeździć.
 - Tylko nie zamykaj oczu.....

 - Ej, Jenny, dlaczego B. K nas dzisiaj pocałował ?? (Earlier that evening odważny akustyk, którego ledwo znamy postanowił, że ubiuzianie nas na pożegnanie jest wyśmienitym pomysłem, albo wydawało mu się, że jesteśmy pijane i to jest po prostu dobry pomysł. W ogóle, żeby pożegnać się z ludźmi (których zobaczysz za kilka godzin, tylko że w gorszym humorze) na imprezie musisz z reguły nieźle się na męczyć, nie wiadomo, co z kim. Zapytałam Wodzireja, czy się przytulamy, czy całujemy, czy co. Mam nadzieję, że tego pocałunku nie zrozumiał w swojej głowie poza buziakiem w policzek. )

- Nie wiem, Jani, mam nadzieję, że nie zrobi tego jutro....

niedziela, 23 października 2011

Ja, a mało popularny blog zamiast liczb zespolonych.

Matka i córka. Obiad w Poznaniu. Naleśnik ze szpinakiem. Gorąca zapiekanka. Dobra hebata w ładnych filiżankach. Miła pani kelnerka, która wydaje się znajoma. Mogę ci oddać mój ser? Z przyjemnością biorę.

Wymieniamy z Mamą spostrzeżenia o studiowaniu. Opowieści o chłopakach z Akustyki i recenzje imprez. Mama, jak to zwykła robić od 5 lat (słownie pięciu), obiecuje mi fantastycznego faceta. Tego którego ,miałam poznać w liceum, tego, którego miałam poznać na studiach. Tego samego, którego ciągle nie widać.

Pogaduchy rodzinne, do kogo musimy zadzwonić, a kogo odwiedzić. Że jedzenie jest dobre, że trzeba zrdowo jeść. O zupie i o  czarnym, ciepłym swetrze.

Stoimy na śświatłach, duże miasto, ludzie stoją na światłach i nikt na nich nie zwraca uwagi, samochody jeżdżą jak gdyby nic się nie działo.  Mamy iść w swoją stronę i Mama ma jechać do domu. Jesienne, smutne kilometry. I obie nagle to czujemy. I Mama jest ze mnie dumna. I pięknie wyglądam. I papa, córeczko.

I obie, jedna z drugą, uśmiechamy się głupio, odwracamy szybko, bo jesteśmy, matka i córka, na granicy dużych, okrągłych łez - grochów. Zielone, papapa i idę do Ronda Kaponiera.  

sobota, 22 października 2011

Ja, a Akustycy.

Siedzę sobie już po, w piżamce. Dzisiaj będziemy mieć gościa na noc, wiec moja piżama tops pasuje do piżama bottoms, specjalnie i dość wyjątkowo.


Wróciłam z imprezy akustycznej. Impreza Akustyczna zaczęła się jak najbardziej awkward stojące party. Garden party, ale wewnątrz. Na siłę byliśmy przypisani do jakiejś osoby z drugiego roku (Profesor pyta się, chcesz brata, czy siostrę? Obojętnie - po chwili namysłu powiedziąłam jednak, że brata - nigdy nie tracić nadziei). Mi został przypisany Piotrek podobny do nikogo, z Krakowa (na następny dzień czuł się zobowiązany nawet napisać mi esemeska, wychowanie!) Na szczęście spóźniłam się (godzinę, nie chciało mi się iść wcześniej, moze dlatego, że się obrżarłam) i nie musiałam mówić kilku słów o sobie, mam bogaatą osobowość, ale tych kilku słów nigdy nie mogę znaleźć.

Gadaliśmy sobie, akustycy i było tak sucho i drętwo, jak rzadko kiedy. Ale, moi drodzy, do czasu. Może to z powodu cytrynówki, a może pięknej nocy, bawiłam się jak nigdy. Chłopaki Akustycy umieją śpiewać ('patrze na nią, kiedy oczy zamykam' - kto śpiewa taką ładną piosenkę na imprezie? jaki chłopak słucha poezji śpiewanej? ), umieją tańczyć (tak rytmicznie poprawnie i zdecydowanie, że mi było głupio nienadążać w moich Emu ), a jak śpiewają jak bydło w tramwaju, to śpiewają na głosy.

Pominę teraz zgrabnie fragment, że wszyscy są zajęci albo nieinteresujący i napiszę, że cieszę się z tych studiów.

Jani

środa, 19 października 2011

Ja, a π/2+π/3.

Ach, Ci obcokrajowcy, z nimi to zawsze problem. - Żartuję sobie z niezasuniętego po matematyce krzesła przez naszego kolegę z Ukrainy. Wczoraj zaproponowałam mu pomoc z fizyki (nie powiedziałam mu, żeby wziął ze sobą Ciacho-Białorusina, ale pozostało to w domyśle). Chociaż to brzydko obstawiać, kiedy ktoś wyleci ze studiów, ale on nie umie dodawać ułamków zwykłych. 

Dwie i pół godziny wcześniej padłam po prysznicu z powrotem na łóżko i zadzwoniłam do mojej nowej koleżanki, koleżanki z roku - Jenny.
- Idziemy dzisiaj na tą matematykę? - musiałam się upewnić, bo nie zniosłabym tej matematyki sama. Wykazałam się absolutną pilnością, bo matematyka wyrównawcza jest dodatkowa i poszłam na nią jako wolontariusz i, żeby robić dobre wrażenie i może nauczyć się czegoś, ale zastałam tam tylko π i zamianę radianów na stopnie.W tę i nazad. Na studiach na Wydziale Fizyki.

Kilka godzin wcześniej wróciłam do domu, pogadałam z Mary (moi współlokatorzy nie mają w zwyczaju znajdować sens we wczesnym kładzeniu się do łóżka.  Raz zastałam Budynia palącego sobie fajkę przez okno w kuchni o 4 nad ranem) i położyłam się na moim rozkładanym łóżku z twardą deską. W poprzek.

Kilka chwil wcześniej przeżyłam miserable powrót do domu, uciekły mi chyba wszystkie możliwe autobusy i musiałam czekać na autobus rok, a potem jeszcze rok nim jechać. Po tym, jak dowiedziałam się plot z liceum: że Kaloryfer, chłopak z którym mam małą historię, co prawda przytył, ale jego wspaniała i mądra dziewczyna (na czym ona jest? na medycynie. NA MEDYCYNIE?), w której jest zakochany od 5 (słownie pięciu ) lat wyładniała,. I kto co studiuje i kto ma blond włosy... I po tym jak zaczął padać deszcz ten powrót do domu był jeszcze bardziej miserable.

Kilka godzin wcześniej spotkałam zdziwionego W. w Poznaniu. W tym całym Poznaniu ciągle się wpada na kogoś znajomego. Oni na mecz, my na piwo, wieczór przeciągnął się właśnie do pory rzadkich, nocnych autobusów. Tak, jak zwykle przeciągają mi się studenckie wieczory.

czwartek, 13 października 2011

Ja, a imprezy, miacierze, Justynka.

6.40. Budzę się na dźwięk dzwonka "wstawaj Jani, pora na uczelnię!", który nagrałam sobie sama. Pomaga? Nie jestem w stanie zastanawiać się nad tym w tej chwili, zostaję w łóżku i w łóżku czekam, aż łazienka będzie wolna. Nie ma co wstawać wcześniej. Mozolnie dłubię zimne masło i kładę je na sucharku którego potem i tak jem z kotletem po zapoznaniu ich z możliwościami mikrofalówki.  Piję jakąś szaloną, słodką herbatę, a wczoraj poszłam na Single Party.

Na szczęście na żadne Single nie dotarłam, bo zrobiłyśmy potężny falstart, ale nie odebrało to szaleństwa naszej nocy.

Siedzę na matematyce. Na trzech godzinach matematyki, właściwie 4 (słownie czterech lekcjach matematyki akademickiej). Na której, gdybym nie była tak po swojemu, geekowsko zachwycona liczbami zespolonymi i macierzami i macierzami z liczbami zespolonymi wewnątrz (mind blown!) to mogłabym wyliczyć, co się wczoraj działo.

Zdegustowane tym, jakie słabe były te szoty 8 za 10 zł  i, nie chcąc wbić nie zaprawione na Single Party zaszłyśmy do chamskiej pijalni piwa i wódy i przepięknie, klasycznie walnęłyśmy sobie szota czystej - perlistej przy barze, w płaszczu, a na dodatek stukając kielonkiem w blat po wypiciu, jak to zawsze chciałyśmy zrobić. Efekt twardziela mogło za to popsuć podzielenie kieliszka na dwa razy, ale to pominę. Idziemy dalej, wyczekujemy chłopaków. Tak zwanych chłopaków z rku. Dostajemy ulotkę: Czekolada, gdzie ladis piją za darmo, trafiło się ślepej kurze ziarno.

Późną, zdesperowaną nocą podchodzi babka, Justynka, przysiada się. Mówi, że ona to lubi Dodzię, ale wszystko szanuje. Że legend słucha. I że jesteśmy fajne, a ona przeprasza za swoją gadkę. I że jest wrażliwa. Że jest na dziennikarstwie i jak ona by chciała do telewizji. I ona zaczęła nosić róż przed Dodzią, ale ona szanuje. Każdą muzykę.

A Justynka powiedziała wszystko to, zanim my zdążymy wszyscy wziąć porządny wdech. Radzi nam, że jesteśmy ładne, powinnyśmy być bardziej do przodu. Doda by nigdzie nie zaszła, gdyby była cicha!

Potem na przemian śmialiśmy się z Justynki i mówiliśmy z poważną miną "Ale szacun.". Może trzeba było posłuchać się Justynki! Nie rozwalałabym teraz kolejnych partii pasjansa pająka.

wtorek, 11 października 2011

Ja, a migowy na lewą rękę i dalsze kłopoty z praniem.

Piorę, jak to Budyń powiedział dzisiaj, jak baba w rzece. Żeby nie prać w pralce jednej sukieneczki, legginsów i swetra, które nosiłam stanowczo za długo od ostatniego prania. Te ciuchy już nie mogły doczekać się odświeżenia i strach pomysleć, co by było, gdyby zekały dłużej.

Moją sukienkę, która ma tak świetny krój, że noszę ją mimo deseniu (zabójcze połączenie skóry węża i panterki) uprałam sobie na jutrzejszą imprezę dla singli. Czy bardziej żenujące jest pójście na Single Party czy założenie sobie konta na single.pl ?? Czeka mnie jutro speed dating, na którym prawdopodobnie spotkam miłość życia. Jakbym nie pisała już bloga, to wiedzcie, że to dlatego, że już wyszłam za mąż i zaszłam w ciążę i nie mam czasu na takie popisywanie - dom, dziecko, praca!, a nie jakieś siedzenie przy rozgrzanym laptopie długie wieczory!

W tym całym Poznaniu czuję się coraz bardziej zdesperowana. To nie mam pieniędzy na jedzenie (a na Single Party to masz??), pada, całymi dniami siedzę na uczelni. Jak dzwoni Mama, albo Mi to przytrzymuje ich na telefonie jak najdłużej, żeby desperacko uchwycić jak najwięcej kontaktu. Z kumplami też nie mam najlepiej, próbuję trochę gadać ze słodkim jak miód Białorusinem z naszego roku, zagubionym chłopczykiem, który uciekł z uciemiężonego kraju, żeby czarować w Polsce dziewczyny (chociaż martwi mnie, że na fb zaznaczył, że interesują go mężczyźni i kobiety. O, słodki jak miód Białorusinie, mam nadzieje, że nie takiej światowości przyjechałeś szukać w Polsce!) w swoich skinny jeans and białoruski accent. Wygląda przy tym jak 10latek ze zrobioną fryzurka.

Dzisiaj nawet na zajęciach z języka migowego czułam się wyobcowana, wyalienowana, bo jako leworęczny muszę siedzieć zboku, żeby ludziom nie mylić i uczyłam się literować słowo RYWAL, WILLA, BALIA i ALIBI lewą ręką, a nie jak normalni ludzie prawą.


Siedzę sobie w domu, zjadłam Casaty, których nie lubię, ale potrzebowałam coś na zaradzenie jesiennej chandrze, a głupio mi było wypijać do komputera pół butelki wina wczoraj, jeszcze samotniej niż wczoraj. Gram zajadle w pasjansa pająka,oglądam zdjęcia z good times ludzie już nie za bardzo chcą ze mną gadać przez telefon. Chce mi się wracać, pojechać do domu, siedzieć pod kocem i nie jeździć w te i we wte po deszczu na tą lipną uczelnie (trzeci tydzień studiuję, a jeszcze nie mamy angielskiego), gdzie z chłopaków to można wybrać sobie tylko jednego z bajerantów, hipsterów, metali lub młodziutkiego Białorusina . Lipa, lipa, lipa.

Dajcie jakiś znak życia, czy was też pochłonie ta jesień?

niedziela, 9 października 2011

Ja, a smutasy i mazgaje i balety.

Wróciłam z Wro. Jak mi tu niedobrze.

Wróciłam tym kiepskim pociagiem z twardymi krzesłami, z opuźnieniem, potem jechałam na około przez Poznań bardzo długo do domu (do siebie - nie u siebie), przyszłam a tu obco, nie miło, jak mi tu niedobrze.

Gruszka w najlepsze bawi się we Wrocławiu, baluje. Ma prześliczne mieszkanie, nie to co moje, dwóch  współlokatorów, nie to co moi. Zaczynam tęsknić za Tatą, za Gruszką, muszę posprzątać w tym obcym mieszkaniu kurz ze skóry tych obcych ludzi, zrobić pranie ręczne, żeby nie marnować prądu, jeszcze dzisiaj nie byłam w Kościele, potem muszę ogarnąć sama siebie, wykąpać się porządnie po tym całym Wrocławiu. Nie mam co jeść, za to mam co pić i chyba zastosuję wieczorem białe wino i jak mi tu niedobrze.
 


Jest 20 godzin temu. Jesteśmy we Wrocławiu, w kiepskim klubie muzycznym na Rynku. Jest kiepsko, ale pani nas wprowadziła za darmo, więc złaknione taniochy studentki bawiłyśmy się tam. W klubie, gdzie nie było jednego interesującego faceta. Tańczymy w jakimś szaleńczym tłumie, w jakiejś dzikiej sytuacji. Jest jasno, to widzę tą sytuację, dziewczyny się wdzięczą, chłopaki patrzą na dziewczyny.

Nie wiem, gdzie się patrzeć, bo nie ma na czym oka zawiesić. Nie wiem co ze sobą zrobić. Dziewczyny tańczą, rozglądam się i bansuję, patrzę na wymachujących rękami jak idioci dorosłych facetów i to nie jest jakoś moje miejsce.

Na te balety poszłyśmy z Modelką. Oko, usta, włosy, szpilki. Jeansy i ramiona odkryte. Modelka przyszła z nami tańczyć, a jutro przyjeżdża chłopak. Modelka stoi szeroko na swoich szpilkach i wije się nagle - wiju wiju. Odgarnia włosy, pokazuje ramiona. Śmieje się do nawalonego chłopaka, który cały wieczór uśmiechał się z takim samym (maksymalnym) poziomem uśmiechu z powodu swojego niezaprzeczalnego przyćpania.  Śmieje się do niego, patrzy - nie patrzy - patrzy. No to nawalony jak szpak facet podbija. Wije się chwile razem z nim: wiju-wiju. Potem pokazuje, że idziemy pić. Podchodzimy do baru.
- Pijecie coś?
- Nie. - Modelka. Okazuje się, że po prostu uciekłyśmy przed narąbanym jak autobus uśmiechem, jutro przyjeżdża chłopak. - Ten koleś się przyczepił!!

czwartek, 6 października 2011

Ja, a love love.

Powiem Wam, że Budyń z Lachą podobno ostatnio strasznie się wieczorem śmiali (oni robią sobie wieczory wino-film , chyba co wieczór) tak mi powiedziała Mary, że ich słyszała jak siedzieli z Dumbo, chłopaaaaaaaaakiem Mary. Dumbo wysłał ostatnio Mary równanie do rozwiązania, w którym wychodziło w końcu I <3 U. Słodkie.

Jak moje życie uczuciowe?
A dziękuje, dobrze. Wyjątkowo dobrze, można powiedzieć - wczoraj usiadłam na poduszce, która śpiewa 'Love Me Tender' oraz opracowałam już w myślach scenariusz 'Ja i Słońce całujemy się na moście'. Wczoraj go opracowałam, kiedy położyłam się spać, ja studentka, przed 22 zamiast iść na jakąś szaloną imprezę z wejściówką do 21 (słownie dwudziestu jeden) klubów.Jestem też pełna uczuć z filmiku, w którym gościu oświadcza się tańcząc do 'Marry Me', także nic mi nie brakuje.

środa, 5 października 2011

Ja, a inne studenty.

Jest 20sta, spotykamy się, wszyscy studenty, siadamy na trawie z piwem, ja dziewczyna z dobrego domu nie robię zwykle tego, nie piję w plenerze, na melinie. Jak dzieci przedstawiamy się każdy, skąd jestem, na czym gram (co pogłębia moje kompleksy, bo 95% z nich gra - fortepiany, saksofony, gitary, harfa).

W miarę, jak butelki opróżniają się, ludzie się luzuja. Taki ten kierunek jest - artyści. Po chwili sama znajduję się w grupce groupies, których sześć siedzi koło jednego saksofonisty, który leży sobie na trawie i zaczarowane go słuchają. Myślę o tym, czy ktoś interesujący nie mógłby mnie podrywać, zamiast ubranego na biało w ciuchy firmy Nike pijaka w pociągu w poniedziałek.

Potem uderzamy w karaoke. Z moją nową koleżanką przeżywam Total Eclipse Of The Heart.  Nie było na intergacji ciacha z Białorusi z naszego roku.  Były za to pijane chłopaki, ciekawe chłopaki, metale, rasta. Karaoke trwa. W drodze powrotnej nie odpowadza mnie żaden saksofonista. Z pijacką czkawką wysiadam z szybkiego poznańskiego tramwaju i cichutko idę do mieszkania (w którym dzisiaj nie czuję się zbyt komfortowo, bo Budyń mi powiedział, żebym tyle nie prała ze względu na rachunki). 

Dzisiaj za to spóźniłam się na zajęcia, nie zdążyłam rano dopić kawy. Głupio mi wchodzić spóźnionej, ale spotykam na przystanku innych imprezowiczy. Wchodzimy na wykład,pierwszy raz siadam z tyłu. A tam uśmiechają się do nas przyspane twarze, a gościu mówi najnudniejszym głosem na świecie zupełnie o niczym. i wtedy czuję, że studiuję.

sobota, 1 października 2011

Ja, a wild way home.

Dworzec. Odprowadzam Geografa do pociągu. Z nim to nigdy nie wiesz, czy da ci buzi w policzek, czy cie tylko przytuli na pozegnanie, trzeba być czujnym. W każdym razie wsiada do pociągu, a ja, cała zestresowana czekam na pociąg do Rzepina.

Jadę do Rzepina, a nie do domu, umówiłam się, że tam dołączę do Mamy i do Babci, które też mają szalony dzień z długą podróżą - długa historia, jadą. Byłam zadowolona, że się do nich dosiądę.

Geograf mi powiedział na dworcu co to znaczy EC, Euro City. Mogę kupić sobie bilet w ekskluzywnym pokoju, na siedząco, przed biurkiem. Kupuję. Kartą czy gotówką? Kartą. Potem Pan Kasjer wyśpiewał mi EuroCity taką cenę biletu, że dech zaparło mi w piersi. Zmusiłam się do wdechu, żeby nic po sobie nie dać znać, zdecydowałam się po odmowie karty na gotówkę. "Nie wiem, ile tam mam.". I w ten sposób zapłaciłam za podróż 5 razy więcej, niż za bezpośredni pociąg do domu.

Chciałam się jeszcze wycofać. Nawet nie użyję mojej zniżki na świeżą, lśniącą legitymacje studencką! Ale każdy wie, że trzeba swój tyłek godnie wozić.


Jestem w domu, Mary pisze mi smski (Mary jest naprawdę dobra w pisaniu smsów, to jej hobby, miewa dwa telefony albo telefon w piórniku, zawsze jest na bieżąco).

Robi sobie z nas jaja ta nasza uczelnia. Wydzwaniam przestraszona do dziekanatu czym mamy ćwiczenia - nie mamy. Czy mamy zajęcia - nie mamy. Mary goniła na testy językowe, których oczywiście nie było. A wykład  "Bezpieczeństwo Pracy i Ergonomia", którego akurat miało nie być - był.  Teraz, drogi UAM będzie odpowiadał za to, że nie pracuję bezpiecznie i ergonomicznie!

Z profesjonalnych esemesków dowiedziałam się też, że w końcu Budyń spał u tej Lachy w pokoju. Gruchali, gruchali, mówiłam, aż się ze sobą przespali. Nie, żeby mnie to jakoś interesowało, przeszkadzało, chociaż jak szukałam mieszkania nie chciałam mieszkać z parką.

Podkreślając moje singielstwo z wyboru, coraz mniej mnie nawet Słońce interesuje, jestem na nowej studenckiej drodze, teraz zmywam po sobie naczynia, co mnie interesuje jakieś zachodzące Słońce. Słońce, które gaśnie. Słońce, który nie jest gorący. Ależ mam tu możliwości metafor, wybiercie swoją ulubioną.

Wczorajszy dzień, dzień w domu spędziłam, z tego singielstwa (z wyboru), prawie cały w piżamie. Oprócz wyjścia po zakupy - malboro lajty, ryba filet, podpaski różane (o, XXI wieku, czego więcej można od ciebie wymagać niż różowych środków higienicznych??) trzymałam się ciasno moich piżama bottoms w kotki.

Chyba można mi wybaczyć, że na spacerze po zakupy, w czasie którego tak strasznie chciało mi się wrócić do łóżka, wszystko boli, słońce pali w sweter, nie mam makijażu, a mam na sobie jakąś 90s koszulkę z tygrysem nie poprawiam mamy mojej koleżanki, która mnie zagaduje i zagaduje, a do tego myśli, że jestem na Politechnice.

Co się będę tłumaczyć?
Jani.

środa, 28 września 2011

Ja, a kryzys-kryzys-kryzys.

Wczoraj miałam kryzys. Nie taki emotional breakedown, jakiego się spodziewałam - nie płakałam w poduszkę przez pół nocy.

Siedziałam do późna. Mary wyszła na noc do swojego love. Mi z Groszką. A w drugim pokoju nasi nowy obcy współlokatorzy - Budyń i Lacha, siedzą, i, nie da się ukryć gadają-gruchają. Możecie się zaczynać niepokoić, że mają się ku sobie.

A ja siedzę po 23.00, sama jak palec w kryzysie, myślę czy nie popełniłam złych decyzji. W końcu na pocieszenie, spędzam wieczór z kotletem z kurczaka, który, tak jak ja, minął się z przeznaczeniem. On miał być zjedzony dopiero na śniadanie, a ja miałam najwyraźniej żeglować na Mazurach ze Słońcem.

Jani.

wtorek, 27 września 2011

Ja, a 50 000 000 PLN.

Dzisiaj wielka kumulacja i, moi drodzy, każdy, kto zakreślił cynicznie kilka numerków niby wie, że nie stanie się milionerem, ale kawałek jego serca wierzy, że wygra.

Potem sobie taki człowiek wyobraża, co zrobi z tą gotówką. Myśli sobie, co by kupił. Że zamieszka w fantastycznym domu (blisko uczelni). Że kupi ładne rzeczy rodzicom. Że będzie pławił się w drogich kosmetykach, że kupi sobie balsam do ciała i perfumy Kelvina Clein'a Euphoria. I jedne dla mamy.  I wszystko sobie będzie kupować podwójnie, bo może. Ciuchy, buty, podróże, prezenty, rozrywka.

Kupi się drogie, kolorowe samochody i helikopter z pilotem.  I będzie się spełniać marzenia.O tym już myślałam. Podejde do Słońca i zaproszę go na wycieczkę do fantastycznego kraju, do Tajlandii, na Hawaje. Jak Bella i Edward.

Następnie człowiek myśli sobie, ciągle w swojej miniaturowej nadziei, że odda troche na charity, żeby nie czuć się bogatą świnią. I dzieli swoją wygraną i decyduje ile może oddać. Ile oddasz? 25%? Ludzie nie mają co jeść. 50%? Dużo, ale ciągle jesteś bogatą świnią. Dzieci nie mają szczepień i umierają na głupie dla Europejczyka choroby. Przez ten wywód w ogóle nie wiesz, jak mógłbyś zatrzymać pieniądze.

Uświadamiasz sobie, że z pieniążkami jest dużo problemów. Komu dasz milion? Rodzinie? A co z mafią?
Moja Mama twierdzi, że ona w ogóle nie chciałaby takich pieniędzy.

Potem, jak sprawdzasz te wyniki, to myślisz sobie, jasne, przecież nie wygrałem. Nie miałem szans. I gaśnie ten mały kawałek, któremu wydawało się, że takie rzeczy się zdarzają.

Ja a zarozumialec i sikanie.

Siedzę dzisiaj na moim pierwszym wykładzie. Wstęp do Akustyki. Przychodzę pół godziny przed czasem, robię śliczne notatki, siedzę w pierwszym rzędzie i w ogóle jestem schludna. Moje pół godziny przed czasem pozwoliło mi zapoznać się ze studentami. Większość z tych gości  wydaje się potwornie nudna.

Najfajniejszy wyczajony facet na tym kierunku zaraz traci w moich oczach, jak to zwykle bywa, w tym momencie, w którym otwiera usta. Piszemy diagnozę językową, a przystojniak zgaduje PaniąOdAngielskiego.
- Jaki jest maksymalny poziom? - serio, powiedział w pierwszym dniu na uczelni, kiedy powinien być pokorny, skruszony i przestraszony, jak świeżak.
- Taki jak napiszecie....
- BUT WHAT, IF I'M PROFICIENCY??!! <poziom mistrzowski wg. Rady Europy, przyp. Jani>

On to powiedział. Ja myślę: nie będziesz,  przystojniaku z reżyserii dźwięku, moim mężem, zapomnij. 
 Ale rozmowa, jakby tego było mało, idzie dalej.

- A masz egzamin?
- No nie. Zamierzam zrobić.
- Gdzie się przygotowujesz?
- Nigdzie, jestem bez szkoły.



Moje życie się zmieniło po przeprowadzce. Przede wszystkim nie mogę sikać i myć zębów naraz. Tracę tak dużo czasu, bo toaleta i łazienka są osobno.

Cóż.
Jani.

poniedziałek, 26 września 2011

Ja, a indeks.

Też tak macie, że jak kończycie rozmowę telefoniczną to występuje napięcie? Nie wiesz, kiedy masz odłożyć słuchawkę. Kończyć rozmowę powinien ten, co zaczyna. U mnie najczęściej odbywa się to tak.
- No (no, no).
- To...
- Dobra.
- No, dobra, okej.
- Mhm, ok.
- To cześć.
- No trzymaj się, pa.
- Pa, do jutra.
- Do zobaczenia.

Jak rozmawiam z Mi, to się z tego śmiejemy, ale jak mam poważną rozmowę to poważnie odmawiam taką szopkę. Gruszka mówi, że czasami można szybko zrobić tylko "papapapapapapa" i się rozłączyć.

Dzisiaj dostaję indeks i widzę nowe, przestraszone mordki, które wpatrują się we mnie zafascynowane , desperacko chcące stworzyć nowe przyjaźnie. Pragnęły tak samo pięknego wspomnienia przyjaciela z lat studenckich jak i kogoś, z kim będzie raźniej. A czy zapisałyśmy się na wf, a wykłady, a grupy. Muszę poszukać tych lach na facebooku i nauczyć się ich imion metodami, których nauczyłam się w Szkole Pamięci (kurs Mądre Dziecko).

Zauważyłam dzisiaj też inną nowość. Wolę zostać u siebie w łóżku, niż iść na koncert z moją współlokatorką - Mary (czy mam wziąć czerwony golf do paznokci czy ten? - podoba mi się takie strojenie, kojarzy mi się z filmami, myślę, że będzie tego u nas dużo) Dziesięcioletnia Jani- imprezowiczka - koncertowiczka by mnie zabiła, ale dzisiaj odpoczywam.

Pozdro- 600,
Jani.

niedziela, 25 września 2011

Ja, a ładny dzień na wyprowadzkę.

Dzisiaj wyprowadziłam się z domu.

Starałam się nie celebrować tego dnia specjalnie - nie myśleć o wszystkim, co robię pierwszy raz, ani o tym, co robię ostatni raz. Wczoraj, próbowałam delikatnie zasnąć, ale musiałam jakoś uczcić przepro- wyprowadzkę, która i tak jest tylko połowiczna, nie weekendowa.

W nocy kładę się w poprzek łóżka, machając nogami po ścianie i przychodzi mi ochota śpiewać sweet child o' mine. Podobno tą piosenkę amerykanie najczęściej śpiewają swoim dzieciom jako kołysankę.  Zastanawiam się, jaka w moim pokoju była najczęściej puszczana piosenka i o kim myślałam przed snem przez te lata.

Najwyraźniej sen dobrze mi nie robi, bo juz dzisiaj w samochodzie (w momencie ni-w-tę-ni-we-wtę) orientuję się, że nie wzięłam klucza do mieszkania. Panikuję, chcę wracać i w ogóle wydaje mi się, że chce do domu. Wydaje tak mi się pośród zabranych z domu skarbów, lampy, lustra, ciuchów i kosmetków i innych moich kochanych rzeczy upchniętych w aucie.

Może i rodzice bardziej by wyrazili swoją dezaprobatę, że nie wzięłam kluczy, gdybym nie zaczęła sama tak panikować.

Możecie w to nie wierzyć, ale każdy problem, kłopot, tarapaty kończą się. Człowiekowi, mi, często wydaje się, że nie miną, że jest to sytuacja bez wyjścia, przepaść nie do ominięcia, mur nie do przeskoczenia. O dziwo, jakoś sobie poradziłam.

Rodzice zostawiają mnie i nawet nie płaczę oglądając Glee, jak miałam to w planach. Myślę, że bardziej Mama się przejmuje, bo dzwoni i mówi mi, że mam poczęstować współlokatorów ciastem i przebrać się w dres.

Idę po Poznaniu wieczorem w ciepłej, dużej bluzie od brata (zakładam kaptur na głowę i czuję się jak hiphopowiec/hiphopowica), włączam iPoda, omijam smęty-sentymęty i myślę sobie, że jakoś sobie poradzę z tą całą wyprowadzką.

Jani

poniedziałek, 19 września 2011

Ja, a pidżama day.

Tak właściwie nie lubię słowa pidżama, bo sama mówię  "piżama". Czy lubię, czy nie lubię to używam/nadużywam. Siedzę dzisiaj w pidżama top i moich dresach, w których chodziłam na wf. Mam już długie włosy, może nie są brudne, ale na pewno się dzisiaj nie kąpałam. Jakby się zastanowić nie myłam dzisiaj nawet zębów.


Od wczoraj zjadłam 4 (słownie: cztery) burito, właściwie tortille, pity, nie wiem. Takie danie z gotowych twardych naleśników i wypasionego sosu z mielonym mięsem. Jak mama robi burito, to ja puszczam meksykańską muzykę, albo Manu Chao.

Jakby tego było mało wżarłam wczoraj jak świnia pół białej bąbolady (jakby czarna czekolada to było zbyt mało szykowne). Ta czekolada została mi sprzed dwóch dni, kiedy z Gruszką kupiłyśmy sobie jedzenie w Tesco i przegadałyśmy wieczór (w radiu Zet akurat wieczór z Georgem Michelem, to pasowało do naszych sentymentalnych rozmów przed nowym etapem życia). Po pierwszej dzwoniłyśmy m. in. do Jajka, żeby puścić mu radio przez telefon. Chcialyśmy zrobić żarcik telefoniczny, ale nie umiałyśmy zastrzec numeru. Tłumaczyłąm mu się rano.


Dzisiaj oprócz rozlicznych herbat wciągnęłam też tele odcinków serialu, że nie umiem policzyć. Obejrzałam też w Internecie Mam Talent i popatrzyłam jakie ludzie mają talenty. Najfajniejszy ma Prokop. Wzięłam się też za Top Modl, ale było to takie durne, że nie dałam rady.

Inaczej będzie w Poznaniu. Mycie, peeling, szorowanie. Odżywka do łosów, jedwab do włosów. Paznokcie, ogolone nogi, wydepilowane. Krem do twarzy, balsam do ciała, oliwa z oliwek. Pasta do zębów, nitka do zębów, płyn do płukania zębów. Zdrowa dieta, alkohol. Wczesne wieczory i imprezy. Gotowanie na parze, dużo kurczaka. Pij dużo soków.



To jak wyjadę. Tymczasem (słyszeliście, że nie ma 'w między czasie'? wszystko jest po kolei) zostanę w tym bałaganie i wciągnę, zaakceptuję jeszcze jeden odcinek.

czwartek, 15 września 2011

Ja, a youtube will make you cry.

Jako, że jestem taką wrażliwą osobą, nawet youtube potrafi mnie wzruszyć jak świnie.

6. Whatever will be, will be.


Niepełnosprawne dzieci z Tajlandii śpiewają przepiękną piosenkę. Serca miękną, ale kontrowersyjna pozostaje kwestia wykorzystania poruszenia widza dla celów reklamowych. 



5. Christian The Lion.


O przyjaźni, rozstaniu i powrocie. Jest jeszcze lew, może to konsekwencja tego, że jesteśmy pokolniem, któremu największą trauma była śmierć Mufasy.

4. Śmierć Mufasy


Śmiejemy się, że twardziele płaczą na tym fragmencie, ale czy jest coś smutniejszego, od małego Simby, który chce jeszcze raz przytulić się do martwego ojca? 


3. Connie czaruje w programie X Factor:



Nie wiem czemu ta mała rozbraja. 

2.  Pan Młody organizuje ślub bez wiedzy ukochanej.




W tym filmie wzruszające jest to, jak bardzo on ją kocha. 

1. Żołnierze wracają z frontu do swoich rodzin. 


Ja, a wyprowadzkowy funk.

6:04, a ja już zdążyłam zmarznąć na jedynym działającym u mnie w mieście peronie. Jadę i śpię, śpię i jadę, okrutne i barbarzyńskie kilometry. Kapitańskie tango, tęsknota. Jadę z dwoma torebkami i kijem do wałka, do malowania pokoju. Mojego- nie mojego pokoju.

Jadę pociągiem, a potem jeszcze czekam na autobus i jadę nim do tego mojego, cudzego mieszkania dłużej, niż jechałabym gdziekolwiek w MOIM mieście. Potem wchodzę do mieszkania, w którym czuję, że ktoś gdzieś jest ukryty. Ludzie, z którymi od zera muszę zawiązywać znajomość. Wchodzę do mojego pokoju i czuję, że nigdzie nie czułabym się mniej jak u siebie w domu.

Jedna ściana to Jagodowe Lato. Kolor taki energiczny. Reszta, to jak w życiu: szarość, burość, beże. Poranne Kakao. Nie wiem, jak mam mieszkać w domu z drzwiami, których nie umiem zamykać i oknami, które prawdopodobnie będą przepuszczać zimną rzeczywistość.

Jak na razie chcę do domu.
Jani.

środa, 14 września 2011

Ja, a pochodne.

Czy jestem kujonem, skoro chodzę do liceum, mimo że już je skończyłam? Siedzę na matematyce i przygotowuję się z brutalnie wyciętego z podstawy programowej materiału - granic funkcji, pochodnych, ekstremum. Geekowe rozmowy singli. Marchewa mówi mi dzisiaj dwa razy o tej podkładce pod laptopa z Netto. Z wiatraczkami, była w gazetce.
Powiedziałam Marchewie o moim fotomontażu z Edwardem Cullenem, tak A'propos kujonowskich rozmów. Okazało się, że też ma jeden, z Adreinem Brody'm.
- Andrienem Brody'm? ??? To...
- Pianista.
- A, to ok. Pomyliło mi się z Adamem Sandlerem, już się przestraszyłam.


Wracam ze szkoły z Miśkiem, na którego właściwie czekałam i który niestety jeszcze tej szkoły nie skończył. I którego, nie wiadomka dlaczego wypatruję na czacie na facebooku. Poszlibyśmy na piwo, ale wstydzimy się we dwójkę. Dzwonimy do Rembrandta, ale Rembrandt jest teraz w maturalnej klasie i jest już w domu. Misiek odprowadza mnie na przystanek i czeka ze mną na tramwaj, słodziak. Przepraszam was serdecznie za te wstawki zmierzchowe. Ale Misiek byłby moim Jackobem. Wsiadam do tramwaju, siadam, wypatruję, czy wszyscy starsi ode mnie stopniem i wiekiem mają gdzie usiąść.

Blog?  Mama mówi, żebym napisała recenzję tego twojego, no, zmierzchu? Zmierzchu. Przynajmniej coś konkretnego będzie. Powiem Wam, że nawet Mama nie za często-gęsto tu zagląda, właściwie nigdy jeszcze nie zajrzała. Może jak wyjadę, wyprowadzę się, ktoś będzie chciał być na bieżąco z moim życiem. 

O Jamsie Blake'u, jakże jestem zakochana w Twej płycie, życie! Coś tak świeżego i subtelnego, że mnie rozpuszcza.

Rano za to przed szkołą odwiedza mnie Jajek. Zapraszam  go na ciasto marchewkowe, które zrobiłam, bo chciałabym żyć w amerykańskim filmie. Jajek wchodzi. Ochoczo.  Trochę gada, wiezie mnie do centrum.

Jutro jadę  do Poznania.Zdecydowałyśmy, że jagodowe lato będzie tylko na jednej ścianie, bo jest ciemne oraz nie chce nam się płacić za dużo za farbę. Jadę do dużego miasta. Muszę zmyć pozdrapywany lakier z paznokci u stóp i ogolić nogi.

Jani.

wtorek, 13 września 2011

Ja, a dinozaury z origami i kamionkowa jesień.

Może trochę zrobiłam wczoraj zestawienie cech Miśka i Słońca jako idealnego chłopaka. Ze szkicem. I przy pomocy zakreślaczy.

Jeszcze mogę przyznać się do jednej rzeczy. Zrobiłam, ot tak, for fun fotomontaż - ja i Edward Cullen. Ta, siara na maksa, ale ja lubię naiwne książki.

Myślę o Słońcu zanim zasnę. W dzień już przestałam. Nie, żebym miała obsesję przecież! Na kartce z szkicem perfect boya zaznaczyłam jasne owłosienie kończyn (Słońce, nie Misiek).

O, Adele, Adelo jak super utożsamiam się z Twoim singlem, blue-eyed soulem, jak tak siedzie przed komputerem z odżywką z żółtka w domu w wolny wieczór.




Byłam dzisiaj na japońskim manicure. Długo wałęsałam się po ulicy i szukalam numeru 4. Wchodziłam do podobnych instytucji.
 - Dzień dobry. Czy to ulica Fredry 4? Szukam .... Studia... Stuia Wizażu. ELEGANCJA! - rozłożyłam gładko ręce, żeby pokazać elegancję.

Mama weszła w pracy na Google Maps i znalazła mi to Fredry 4. Jak rozmawiałam z Mamą to zaczepił mnie nie brzydki gościu. Co chciał? Ognia i pogadać. Nie brzydki i nie stary, za to pijany jak autobus o 16.00.
Spławiłam go, a potem musiałam go mijać, szukając tego sekretnego Fredry 4, które oczywiście nie znajdowało się między Fredry 3 i Fredry 5.

Pani ładnie wypolerowała mi paznokcie. Ponarzekałyśmy na nie. Że takie łamliwe! Aż się rozdwajają!! Krzywe, trzeba będzie je skrócić! Teraz moje paznokcie (i całe kwadratowe ręce z palcami-kiełbaskami) wyglądają jak paznokcie zadbanego faceta.  Mam japoński manicure (na który zresztą skusiłam się, bo w Internecie znalazłam kupon zniżkowy), ale nie umiem zrobić dinozaura z origami.

Muszę pojechać na dniach do Po, pomalować mój nowy pokój na jagodowe lato i kamionkową jesień. Narzucę się jeszcze raz bratu, żeby nie spać w oparach lata i jesieni, zmiany, wyprowadzki. Dosłownie i metaforycznie.

Jani.

poniedziałek, 12 września 2011

Ja, a deszcze niespkojne.

Widziałam wczoraj na żywo Marylę Rodowicz. Kupiłyśmy sobie z Gruszką bielty, po 50 zł, a właściwie po 55, bo mój Tato ubezpieczył je nam od deszczu. Będąc chyba w 10 osobowej grupie młodzieży na tym koncercie miałam taki fun! To moja guilty pleasure, ale Marlka ma power i osobowość. Chciałabym mieć tyle energii, jak będę miałanawet 40 lat.

Piosenki, owszem mają kiczowatą nutę, ale niektóre Osieckie ♥ i nie tylko mają taki świetny tekst. Utożsamiam się z 'może rosną im już pisklęta, a suknia tej młodej uszyta jest z moich snów'.



Po koncercie, zaczęło padać, ale wieczór taki piękny, że postanowiłem iść piechotą. Zrobiło mi się sentymentalnie, jak zawsze, kiedy zapomnę o kiczowatej stronie piosenki 'Ale to już było', Gruszka jedzie do Wrocławia, a ja do Poznania.

Pada, ale choć wrócimy pieszo. Będzie fajne wspomnienie. Nie wyciągamy parasola, bo i tak trochę zmokniemy.

Nie mogę wam opisać tego deszczu. Co to była za ulewa. Najpierw zebrał się apokaliptyczny wiatr, jak z horroru. Jak z nieba zaczęło po prostu lecieć ciurkiem schowałyśmy się w jakiejś nawie, gdzie szalony i dziki wiatr i tak wpychał szalony i dziki deszcz. Zadzwoniłam do Mamy, żeby jednak nas podwiozła. Gruszka dostała smsa od swojej mamy. 'Nie stój pod drzewami'.

Tu następuje najbardziej krytyczny moment. kiedy decydujemy się biec przez te wodospady pod Lidla, tam gdzie się umówiłam z Mamą. Gruszka krzyczała do mnie, że Lidl jest tak daleko. Ja do niej, że Lidl jest tani. To powtórzyło się kilka razy. Kilka sekund minęło, żeby deszcz dotarł przez wsztskie ubrania do mojej skóry. Mokre było wszystko. Burza, gromy, wiatr, wodospady.

A my ciśniemy przez te wodospady, biegniemy, trzymamy się. Unikamy drzew, chodnik cały w jeziorze. Przejeżdża jakaś karetka, mijamy gościa, który jest topless i coś gada. Nic nie widzimy, Gruszka krzyczy, że jej buty. Takiej burzy dawno nie widziałam. Nawał. Nica.

Coś chyba gadałyśmy, jakie jesteśmy głupie i, że zachlapiemy Mamie całe auto. I że wyglądamy jak Pandy z rozmazaną maskarą - masakrą.

Pod Lidlem odczytuję smsa od Rembrandta. 'U mnie w domu wysiadł prąd. Może Zombie Day się zbliża?' Odpisałam mokrymi palcami na mokrym telefonie, że jesteśmy na dworze. I że jakby co, to jesteśmy u niego w drużynie.

Jani.

niedziela, 11 września 2011

Ja, a Hawaje.

Dzisiaj obudziliśmy się wcześniej niż planowaliśmy, bo chyba nikt dobrze nie spał w domku nad jeziorem, który wynajęliśmy. Był super poranek, taki, do którego pasuje twoja ulubiona piosenka. Nad jeziorem, spokojnie, poimprezowo. Gruszka napisała mi na telefonie i pokazała sekretną wiadomość, żeby nie powiedzieć jej na głos. "Zmywamy się jak najszybciej, żeby nie sprzątać. Nie chcę tu siedzieć do wieczora." Zebrałyśmy się, alkohol powoli z nas wyparowuje.

Wczoraj odbyło się nasze pierwsze Hawaiian Party. Pojechaliśmy do małego, trójkątnego domku nad jeziorem, który od wewnątrz cały wyłożony był drewnem. Takie domki są niewygodne i ciasne, a powietrze w nich wilgotne. Takie domki kojarzą się z komarami i nieodpowiednią temperaturą, czy za zimno, czy za ciepło.

Wczoraj wydrukowałam mnóstwo hawajskich kwiatków, napis ALOHA! i inne motywy. Przy pomocy taśmą klejącej i ozdóbek zrobiliśmy Hawaje. Ubrałam się w sukienkę w kwiatki, a za ucho wsadziłam sobie różyczkę, kwiaty we włosach, aloha.

Wczoraj na Hawaiian Party pojawiło się mniej osób niż było trzeba.Nie była to wspaniała impreza, nie śmiałam się do rozpuku. Tańczyliśmy, chłopaki kąpali się w nocy na waleta i nazywali Lordami. Ci, którzy się nie rozebrali byli niestety plebsem. Jak to zwykle bywa na imprezach, Misiek mnie podrywał.


- Idziemy na plażę? Tu jest tak mało intymnie.
Stoimy przed domkiem, ludzie sobie myślą,  a ja zbieram siły i próbuję się skupić. Przeszkadzają mi w tym drinki. Hawajskie, bo włożyliśmy w nie parasolkę, ale pite z kubków z uszkiem z grubego szkła. Macham mu palcem przed nosem.
- Misiek, nie będziemy się całować.
- Nie będziemy?
...
- A tak krótko?
- Synek, ile Ty masz lat w ogóle?

Gruszka lubi nazywać mnie pedofilem, jak rozmawiamy o Miśku (2 lata młodszy).W końcu zostawiłam go tam, zabrałam mu butelkę gotowego Mohito.
Gruszka:
- Kolega K. mówi, że poszłaś się całować z Miśkiem.
- Nie całowaliśmy się.
- Przecież wiem!

Na początku tych wakacji mówiłam Mamie, że myślę, że w tym roku będę kogoś pocałowywać wreszcie. Takie długie wakacje, imprezy, studia. Wakacje minęły leniwie. Trochę było lata, ale nie były to piękne, udane wakacje z magicznymi wspomnieniami. To było raczej kilka miesięcy picia piwa w umiarkowanym nastroju. A mi się nie udało.

 Jani.

piątek, 9 września 2011

Ja, a mieszkanie studenckie.

Wycieczka, misia w teczkę. Jedziemy do Poznania, żeby podpisać umowę i mieć gdzie mieszkać.

Jedziemy najpierw do domu, do Pani T. Pani T. jest bardzo sympatyczna. "Hektor, siad!" Jak ktoś ma Yorka - Thoma Yorka to wiadomka.
Będę potrzebowała Pań dowody, zameldowana, PESEL, numer dowodu, same nudy. Pani T. spisuje, a ja zastanawiam się, dlaczego ma pokój w stylu chińskim. W żadnym innym: rozglądam się na ścianie obrazki, materiały, wszystko w chińskie orientalne rybki, znaki, malowidła. Nie dowiedziałam się, ale podpisałam umowę na rok i już wiem, pod jakim adresem będę szukać swojego miejsca.

Pojechaliśmy do tego miejsca, mieszkanie ma swoje uroki, osobliwości. Nie możesz za szybko otworzyć drzwi. Nie możesz zamknąć za mocno drzwi od zewnątrz, bo potem nie można się otworzyć od wewnątrz. Jak nie można otworzyć od wewnątrz, to wyrzuca się klucz przez okno, ale trzeba go owinąć,zapakować, bo inaczej zasypie go ziemia. Uroki, osobliwości.

Jaki dywan, jakie firanki, jaki kolor ścian. Które łóżko, które biuro.

Przywiozłam ze sobą maszynę do gotowania na parze (to dobrze, bo przytyłem przez tą pracę, powiedział nasz całkiem nowy, sympatyczny współlokator). Wezmę ze sobą też blender, żeby zamieszać.

Pojechałam do Poznania z Markizą i jej chłopakiem, właściwie facetem (ta róznica wychodzi na jaw około 23 roku życia, nie ? ) Są miłą parą, można z nimi rozmawiać, nawet jak są we dwoje. Chłopak Markizy za to prowadził samochód agresywnie, szybko i niebezpiecznie.

Za to powiedziałam coś przez CB radio. Pozdrowiłam kierowców tirowców, którzy tylko zdziwili się, że jakaś dziewczyna coś powiedziała i to nic konkretnego,  tylko pozdrowienia i serdeczności.

czwartek, 8 września 2011

Ja, a przedjesień.

Wakacje wakacjami. Mijają mi na spacerach z Gruszką, oglądaniu seriali i słuchaniu przy piwie ciekawych i nudnych historii lub, rzadziej, tworzeniu (przy piwie) takich historii. Spędzam z nimi czas i wiem, że jak się rozjedziemy to nasza mało fascynująca znajomość, czy szara przyjaźń rozpłynie się, roztopi się, rozpuści się po innych miastach, uczelniach, studentach. Oczywiście mam nadzieję, że będziemy się trzymać, że będziemy się trzymać za rękawy i pisać do siebie na fejsbookach.  "Fajnie jest. Siedzimy. "

Wczoraj, na przykład, spotkaliśmy się w dziwnym gronie, w dziwnym miejscu (takie to są te tanie puby w Mieście, ale można tam palić Sziszę). Właściwie to było spotkanie licealne z dodatkami. Przyszedł taki jeden Dodatek, zdziwiłam się, bo easy on the eye. Lubię chłopaków z przystrzyżoną brodą, łobuziak.
A, Ty, Kuba, studiujesz? A co? A to, a na którym roku:
- Na drugim. Ale mógłbym być na trzecim, gdyby inaczej się ułożyło... Groziłem mojej nauczycielce z matematyki, że zabiję jej dziecko.
- ?
- No, nie przepuściła mnie, a była w ciąży, to zagroziłem jej, że zabiję jej dziecko.
Powiedziałam wtedy do Marchewy, że ja już w takim razie dziękuję, a ona zrozumiała doskonale, że już rezygnuję z tego Dodatka.

Idzie, moje drogie, moi drodzy jesień. Zimno, mokro, deszcz, grad, wichura, śnieżyca. Płaszczyki jesienne, zimne noce. Ani się obejrzymy, a rano będzie tak zimno, że palce będą drętwieć i gdyby było do kogo wysłać esemeska, to byłoby trudno.


Dzisiaj straciłam resztki godności. Kiedy wyszłam w deszczu, czy tylko po mokremu z psem, żeby pies łaskawie zostawił kupę na dworze, nie tylko założyłam na głowę, ale także zacisnęłam kaptur w kurtce Taty, którą miałam na sobie (pasowała do Taty gumowców, których używam do tych nieromantycznych spacerów w deszczu). Nie spotkałam na tym spacerze miłości życia, ani nawet miłości ani nikogo innego, więc chyba nikt nie widział mnie w deszczowej stylizacji.

sobota, 27 sierpnia 2011

Ja, a dance the night away.

Nie wiem do końca jak to się dzieje, ale na studiach, na mojej uczelni studenci rejestrują się na wf, sami wybierają zajęcia. Myślałam o tenisie ziemnym, bo podobają mi się białe stroje i siostry Williams, ale tenis w zimie odbywa się w siłowni, pakerni. Nie wiem, czy bym to wytrzymała.

Jest też do wyboru taniec. Mniejsza o to jaki, bo jakaś mieszanina, mniejsza sprawy tańca towarzyskiego, to myslę, że to może przypominać uczenie dużej grupy leniwych osób czterech sposobów wystawiania nogi, innymi słowami salsy.

A to właśnie działo się w moim gimnazjum. Zamiast jednej godziny wfu, w piątki na ostatnich godzinach mieliśmy "tańce". Nasze klasy nie były ani odważne w relacjach damsko męskich (zajęło nam bardzo długo, żebyśmy w ogóle zaczęli tańczyć w parach, a po zajęciach niektóre dziewczyny myły ręce po dotykaniu obleśnych rąk nastoletnich chłopaków z tłustymi włosami) ani lotna w tańcu (nie wiem, co gość chciał nam przekazać, ale wałkowaliśmy podstawowe kroki salsy, rumby, cha-chy, tanga, a jive'a i tak nie nadążałam). Jak możecie się domyślić "tańce" nie odniosły swojego pierwotnego celu czyli nie nauczyły nas ładniej tańczyć na szkolnych dyskotekach.


Szukając też sobie fajnych zajęć od września znalazłam balet od zera dla dorosłych. Przyszły mi do głowy urocze baletki, delikatne dłonie, trykotowe nogi. Pomyślałam o elastycznym, smukłym ciele, ale zanim się zapisałam przypomniałam sobie, że balet to po prostu godziny rozciągania, bólu i ćwiczeń polegających na kucaniu z kolanami do zewnątrz. I że po roku i tak nie umiałabym zrobić nic widowiskowego, a wcześniej bym zrezygnowała.

Jak nie balet, to chętnie zapisałabym się na Broadway Jazz, który bardzo mi się podoba, kiedyś uczestniczyłam w warsztatach, ale boję się, że trafię na odmianę tańca, który będzie mnie krępował, bo niektóre Broadway Jazzy są właśnie bardzo sexy.

Jeszcze jednym tańcem, który bardzo lubię, sprawia mi dużo radości jest hip hop, miałam trochę do czynienia z tańcem wcześniej, tylko nie za bardzo odpowiada mi muzyka, ale nie można mieć wszystkiego. Lubię też tańczyć z chłopakami na jakiś imprezach, urodzinach czy weselach. Podoba mi się, jak chłopak mocno prowadzi, że wiesz kiedy masz się obrócić i w którą stronę.

Zdarzyło się też, że jeden gościu, obcy, przekroczył barierę 'za stary' i śmierdzący, jak to mówiła Gruszka i Gwiazda kebabem wywijał ze mną w takim jednym pubie. Nie wiem, czy on był tancerzem czy co, ale tak szybko i mocno mnie kręcił, że trudno mi było ustać. W którymś momencie okazało się, że podniósł mnie z podłogi. Potem Gwiazda powiedziała, że do siebie pasujemy i nie wiem, czy to było ironiczne, ale to nie ma żadnego znaczenia.
 


wtorek, 23 sierpnia 2011

Ja, a Mama.

- Mamo, ja bym jednak chciała zostać dłużej, wrócę sobie taksówką, albo ktoś mnie odwiezie! - skupiam się nad telefonem w pubie, gdzie spotkanie klasowe, przerodziło się w zwykłe spotkanie, właściwie w zwykłe wyjście na piwo w trochę świeższym towarzystwie.
- Dobrze, że dzwonisz, bo czekałam, żeby cie przywieźć - Mama miała według początkowego planu zabrać mnie do domu o 23.00, bo poszłam na tą imprezę chora (Jani, nie pij dzisiaj alkoholu), wzięłam moją ukochaną Aspirynę na wzmocnienie i czułam się dobrze, po to, żeby wyjść. - To o której będziesz? Koło północy?
- Najpóźniej o 1.00! - moi rodzice wpoili mi wczesne, kulturalne powroty do domu już dawno temu.
- Ok, tylko niech to będzie bezpieczne - Mama nie musiała mówić, ale miała na myśli, żebym jechała z kimś trzeźwym.

Na imprezie był kolega K., który opowiadał nam o zamieszkach w Bristolu, co było niezłą atrakcją wieczoru. Do domu w końcu odwiózł mnie W., ale tak jak powiedziałam dzisiaj Mamie, nie, nie pocałował mnie.

Lubie patrzeć, jak chłopaki jeżdżą samochodem. Wypływa wtedy z nich taka męskość, której nie spodziewałabym się wcześniej. Kręcą kierownicą z taką łatwością, mają nad wszystkim kontrolę. Ja wątpię, żebym tak mogła wyglądać prowadząc samochód.

Umówiłam się wczoraj z Rembrandtem w mieście koło 20.30, ale spóżniłam się pół godziny ze względu na sprawy rodzinne. Właściwie, ze względu na to, że dostałam od Rembrandta jeden news o Słońcu, który tak tragicznie mnie rozwalił, że uderzyłam w rynnę i  nie mogłam znaleźć na tyle smutnej piosenki Radiohead, żeby odpowiadała mojemu nastrojowi.



Mama, w kontekście też tego, że Mi i Groszki zdecydowali się zamieszkać razem głaskała mnie po plecach i przekonywała, że ja też sobie kogoś znajdę, że Słońce jest niski, (on nie jest niski Mamo!) ale ja nie mogłam już złapać regularnego oddechu. Że kupimy nowe dżinsy, że odszykuję się i na uczelni wpadnę na jakiegoś chłopaka i że zaprosi mnie na kawę. No, nie płacz, będziesz miała brzydką cerę.
- Będę całkiem sama w tym Poznaniu! Michał z Groszką, nawet nie będę mogła zajść do brata! Słońce daleko, Gruszka we Wrocławiu. Trzeba było iść do Wrocławia.
- Będziesz przyjeżdżać do nas na soboty.


 Uspokoiłam się, uspokoiłam oddech, zamalowałam opuchnięte oczy i ślady kataru, ubrałam w czarną sukienkę, (Mamo, użyć Twoich perfum Versace?) i poszłam.

niedziela, 21 sierpnia 2011

Ja, a Roller Coaster.

Po mojej maturze, Mi spełnił obiecankę i zabrał mnie do niemieckiego Heide Parku. Pojechała z nami też dziewczyna Mi - Groszka i Rembrant, który wypełnił troszeczkę pustkę, czteroosobowy bilet i krępującą sytuację 2+1, tak zwaną sytuację piątego koła u wozu u boku szczęśliwego brata z lachą. Rembrandt był też moim współjeżdżącym , parą do wszelkich dwuosobowych atrakcji, do których oczywistą pierwszą parą była para. Rembrandt jest grzeczny, ale też małomówny. Spaliśmy u mojej Babci, której odpowiedziałam, że, nie, kolega nie jest sercowy, ale musiałam znieść trzy (słownie: trzy) docinki, o tym, czy będziemy razem spać.


Mi i Groszka są ładną parą typu Umciam-Ciarumciam, taką ze wspólnym przewodem pokarmowym i pasującymi szczoteczkami do zębów. Taką, która ciągle się nawzajem głaszcze i gładzi. Cieszę się szczęściem, jak wszyscy cieszą się szczęściem i interesują Groszką. Mi stał się teraz cały zamiast pół. Tylko czasami przykro bywa wtedy, kiedy rozmawiając ze mną, w czasie kiedy ja mówię zaczyna wymieniać cicho kilka zdań z Groszką, zupełnie olewając siostrę, matkę i resztę stworzeń zamieszkujących Ziemię dla swojego nowego Centrum Wszechświata. 
 
W Heide Parku trzęsie, wytrząsa i obraca. Wieje i wywija. Ja cisnęłam na wszystkie atrakcję. Byłam chętna jeździć cały czas, ponieważ jestem szczęśliwie pozbawiona choroby lokomocyjnej. Mogę się kręcić, bo z nikim nie kręcę. Podobały mi się różne atrakcje parku rozrywki: kolejki wyższe niż myślisz, kolejki szybsze niż myślisz, kolejki przewracające w głowie i facet, który stał przy stanowisku, gdzie można było wygrać wielką pandę, z którym wymieniliśmy długie spojrzenia, chociaż chyba był Niemcem.

Chociaż Heide Park mnie ubawił i rozerwał to Mi i Groszka tak przypominają mi o mojej sytuacji księżniczki w wieży, tyle że bez księcia, Słońce, Słońce, Słońce. Czasami miałam ochotę schować się pod własnym biurkiem, we własnym pokoju, a dziesięć minut po wyjeździe Mi i Groszki bałam się, że sąsiedzi zobaczą, że płaczę na spacerze z psem. 

Odebrałam telefon od Jajka, odmówiłam wyjścia na miasto, bo porządne dziewczyny wracają do domu przed 23.00 i nie zmieniłam zdania nawet jak powiedział, że będzie W. (który podrywał mnie całe liceum)  wraz ze swoimi przystojnymi kumplami (jeden z nich prawie pocałował mnie na urodzinach W., ale zrobiłam unik - Gruszka i Mama mówią, że trzeba było go pocałować, jak to one, a z innym zaśpiewałam całe 'Summer Nights' w duecie, a to było spełnieniem mojego marzenia).

Wieczór skończył się białym Martini (ile Martini ma kalorii???) i tym okrutnym filmem z Meg Ryan, którego tak nienawidzę.

Dzisiaj Mama i Tata robili sobie kawę. Ja powiedziałam, że też chcę, ale jak zwykle, jak Młoda Panna, zostałam zignorowana.
- Co z tą kawą? - wołam przez okno.
- Ja swoją wypiję - zapewnił mnie Tato.
- Och, macie już? - zamknęłam okno, ale otworzyłam je jeszcze raz -Jestem taka samotna!

wtorek, 16 sierpnia 2011

Ja, a u Babci.

Wakacje u Babci, Babcia mieszka w małej miejscowości, takiej, z której ucieczka jest największym marzeniem zamieszkujących ją szesnastolatek. Babcia mieszka w maleńkim mieszkaniu, z którego też miałabym ochotę uciec, gdyby nie kochana Babcia. Nie wspomnę już, jak wszyscy chcieliby uciekać z Babci działki, bo pewnie macie już jakieś wrażenie, jak spędziłam te kilka dni. 


Taplam się, pływam, tonę w samotności. Przewracam się z boku na bok. Śpiewam piosenki o tęsknocie. Myślę o Słońcu u Babci, myślę o Słońcu w drodze na działkę. A wszystko, co dostaję to jedynie:
- Mogę się z Panią przejść? - od pijaka śmierdzucha.
- Niestety nie.
- No właśnie, niestety.
Niestety, nie jesteś Pan moim marzeniem, nie jesteś Pan nawet przed trzydziestką, daleko Panu od przyzwoitości, a jeszcze dalej od fajnego faceta.

W takiej małej miejscowości, samotności nie ma co robić prania. Leżę większość czasu do góry brzuchem i oglądam Disney Channel, aż staje się taki głupi, że więcej nie mogę znieść. W takiej małej samotności można nosić niewyprane koszulki na działkę, albo sukienki Babci i nie przejmować się. Po prostu. 

Siedzimy z dziewczynami, pijemy piwo w pubie, w którym jak wyszłyśmy wybuchła bójka. Pub cały naszpikowany facetami-karkami, powietrze gęste od testosteronu i alkoholu. Mamy początki dorosłości, przed trzydziestką i po trzydziestce. Mamy też, odpowiednio nic (nic, a nic), faceta, faceta i dzieci.Mamy przed sobą piwo i wieczór. Gadamy o zdrowej żywności, o dzieciach w Afryce i o zdrowej żywności. Właściwie przegadujemy cały wieczór o zdrowej żywności, a ja piję jabłkowego Redds'a, bo malinowy ma aspartam, fuj, aspartam.

Jak moja kuzynka biegnie do domu, do dziecka, bo Brzdąc się obudził, to my z tego całego zdrowego żywienia idziemy na kebaba. Ja, na swoje usprawiedliwienie, nie jadłam kebaba, tylko jakąś nieszkodliwą bułkę, która miała być ze szpinakiem, ale nie ma ze szpinakiem, to z czym chcesz? z serem. Zjadłybyśmy w parku, ale żremy po drodze, bo okazało się, że kuzynka wraca. Wraca i co jak nas zobaczy z tym świństwem? Żremy na szybkości, wracamy do naszego, na szczęście wolnego stolika i gadamy dalej. W ostatniej chwili pudełko zostaje wyrzucone, a jedynym zdrajcą może być sos czosnkowy, który może wystawać nam z mądrej gadki. Gadki o zdrowym żywieniu.

Wracamy, przecież nie pijane, uchachane. Celujemy do dziurki od klucza, chce się siku. Latamy po tej miejscowości, my, dziewczyny, jak jakieś pijaki, których zwykle byśmy się bały. Wracamy do domu.

Wróćmy już do domu.

środa, 10 sierpnia 2011

Ja, a randki z dzieciakami.

Też mi. Napisał do mnie, pisał od kilku dni Pan Cienias. Pana Cieniasa poznaliśmy na Woodstocku, jest kolegą kumpla kuzynki, znacie te relacje. Na Woodstocku przegadał pół nocy z Gruszką,chłopakami i Gruszka mówiła, że ją podrywa. Ja w tym czasie siedziałam w aucie z Miśkiem, chcąc załagodzić fakt, że wcześnej powiedziałam mu, że jest dzieckiem i żeby trzymał łapy przy sobie.

Siedzieliśmy w moim Autku i tak chciałam wtedy, żeby był dorosły i przystojny. Chociaż, jak pisałam, jest taki czarujący, że tak trudno jest się mu oprzeć.
Tak jak pisała Mandarynka:

" Bycie z kimś blisko, ale nie za blisko, tak na wyciągnięcie ręki, ale nie dotyku [...] nie przypuszczałam nigdy, że to może być takie trudne, zwłaszcza przy promilach leniwie krążących pod cienką, jasną skórą. Biologio, ty dziwko, jak ja cię nie lubię."


Nie będę przecież spotykać się z chłopakiem, któremu musiałabym kupować piwo, jakaś komedia. Mój facet będzie mnie woził samochodem (i/ lub nosił na rękach), tłumaczył matmę na studiach i przystojnie prowadził mnie za rękę w miejsca, których się boje.  Misiek, chociaż jest 2 (słownie: dwa lata , nie 3 jak wcześniej myślałam) młodszy ode mnie, co w tym wieku jest przepaścią nie do pokonania, wąwozem nie do przejścia, murem z drutem kolczastym między nami, to odważnie podrywa mnie po pijaku. Bierze za rękę cmoka. Podobają mi się jego loty-zaloty, ale hamuję się i jego ze względu na sytuację, w miarę możliwości, oczywiście. Ale siedziałam sobie z nim w moim autku, gadaliśmy niemożliwie dobrze. Nić, sznurek, lina porozumienia. Było bardzo przyjemnie, muzyka, gadanie, ja posypiałam (3.00 w nocy), miło. Szyby zaparowane, zagląda Rembrandt:
- Ale tu u was śmierdzi! - gada wesolutko, pijaniutko, marszcząc się.
- Ej, stary, - Misiek się dopytuje - czym, trawą?
- ..., tak wszystkim.

No i jak tak siedziam w tym autku (właściwie też kryłam się przed tymi denerwującymi chłopakami) Gruszka oswajała Pana Cieniasa. Po powrocie do domu, coś mnie zaczepiał ten Pan Cienias, to esemesa, to facebooka, a dzisiaj napisał, że mu się nudzi, czy że wyganiają go z domu. Bezczelny! Szczerze mówiąc byłam już wykąpana, zdemakijażowana i bez krępujących ciuchów, wszystko musiałam nakładać z powrotem, (w czym pomagały mi rozentuzjazmowane kuzynka i mama, ten sweter nudny, a w tym ci będzie gorąco...) to wyszłam z nim "porobić zdjęcia na moim osiedlu". Dla niepoznaki wzięłam ze sobą DeeDee, trzyletnią córeczkę mojej kuzynki. Dzięki temu, genialnemu pomysłowi nie była to randka z prawdziwego zdarzenia.

Poszliśmy na huśtawki i dalej, nudno, ale przynajmniej rozmowa jakaś płynie. Wiedziałam, że dobrze wyglądam. Wiedziałam, że zaraz mnie weźmie za nogę. Zgrabnie niczym dzika łania uniknęłam tej ręki na nodze, czy innego gestu uciekając do dziecka. I tak, udało mi się pokombinować, że jedyną osobą, którą trzymałąm za rękę była słodka DeeDee. Była też dla mnie wyśmienitą wymówką, na szybki  powrót do domu.


A moja mama się pyta: "i co? i co?"
- ...
- Co ci wszyscy faceci w sobie mają, Jani, że żaden ci się nie podoba?
- Właśnie nic w sobie nie mają.

Pozdrawiam, dziewczyny.
Jani.

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Ja, (a) niania.

Zamieściłam w Internecie ogłoszenie. Ogłoszenie, że zajmę się dzieckiem, pouczę angielskiego, 8 zł za godzinę.

Dzisiaj zadzwoniło do mnie takie młode małżeństwo, z dzieckiem, że tak. Żebym się nim zajęła. Jak się możecie domyślić był to właśnie krępujący telefon (jak tu szybko powiedzieć, "o której Pani pasuje", jeżeli nie wiesz czy rozmawiasz z facetem czy z kobietą???). Czy, a czy, a synek, dwuletni, a przyjdźcie za godzinę, a gdzie.

Mamo, Tato, będę miała dziecko. Będę może nianią, a synek, a za godzinę. Mamo, czy mam im zrobić kawę w kuchni? Tak, trzeba kuchnię posprzątać. Posprzątałam, dla wzmocnienia efektu mama mi pomogła. Psa zamknęliśmy, a przyszli z 20 minut wcześniej (To oni? To oni?), więc wciągając dżinsy na nogi i na szybkości zapinając pasek, bez okularów otworzyłam im drzwi i zaprosiłam do środka.

Są naprawdę młodym małżeństwem. Ona niziutka, oczy mocno pomalowane czarną kredką, grube skarpetki i buty na obcasiku. Mama. Wyciągam rękę, przedstawiam się, ona chyba nie, albo zapomniałam jak ma na imię. On, młody, wesoły, krótkie spodnie od dresu.

Pierwsza krępacja, pierwszy zgrzyt. Buty.
Z butami to są zawsze jaja. Tak to jest, że zawsze jest "a nie ściągaj, nie wygłupiaj się!!! ", a osoba jak chce to i tak ściąga. Niby jak przyjaciel to ściąga, niby jak jest impreza to nie ściąga, a co jak jest impreza z samymi przyjaciółmi? Co jak buty ma gospodarz? A na Wigilię, jak rodzina się stroi sama dla siebie?  Dla uniknięcia tego konfliktu czasami zakładam takie balerinki, które równie dobrze mogłyby być kapciami.
 - Czy mamy zostawić buty?
- Jasne.
Ściągają.
- Miałam na myśli, żeby Państwo zostawili na sobie! Nie musicie ściągać.
- Nie ściągaaaaać! - krzyczy mama zza ściany.
I ściągneli, a mi głupio.

Ona usiadła, on stał, patrzył na synka, ja kucnęłam do małego Bąbla, żeby zrobić dobre wrażenie, opiekuńcza, sympatyczna, zainteresowana. I tak, nie wiedząc, o czym mówić gadaliśmy. Oni są mili, ja biorę 8 złoty za godzinę. Zostawili mi Bąbla na chwilę, nie płakał za dużo, trochę tęsknił. Na szczęście nie zrobił siku, ani dwójki, bo nie wiedziałabym jak się zachować. To jeszcze dopracuję, zanim pójdę się nim opiekować.


Tacy mało przejmujący wydali mi się ci rodzice.
Jak z przekąskami?
A wszystko je.
Ona powiedziała, że jesteśmy młodzi, mówimy sobie na ty.I chwilę nam zajęło zanim się przyzwyczailiśmy.


Bąbel bawi się sam. Posadziłam go sobie na kolanach, pokazałam kalkulator i zamykane pudełko i czytałam sobie coś w Internecie. Nie wiem, co będę mogła robić tam u nich.
 
Ostatnim zgrzytem, zgrzytem na odchodnym było jak ojciec trzymał Bąbla i powiedział mu, żeby dał mi buziaka. Ucałowałam to śliczne dziecko, mówiąc "o jej, mogę?", a teraz boję się, że ojciec miał na myśli, żeby Bąbel przesłał mi buziaka (jedna z rzeczy, obok tańczenia i robienia "brawo", którą popisują się dwulatki). A nie całuje się obcych dzieci przecież. Ups.

Jani.

Ja, a mój brzuch.

Nie lubię aktywności fizycznej. Czasami, często czuję jak w moich żyłach płynie gęste lenistwo.
Chociaż dzisiaj poodkurzałam swoje autko po Woodstocku i mamy autko (dostałam za to dychę). Dzisiaj rozpakowałam też z wielkim wysiłkiem i poukładałam w szafie ciuchy, które oddała mi Gruszka. Niedawno też, zmusiłam się, żeby wyjąć zalegającą w portfelu obcą walutę, która przez miesiąc po wyjeździe przeszkadzała mi w wydawaniu pieniędzy, ciążyła mi i robiła wrażenie pełniejszego portfela.

Jak już mam się ruszyć, to mogę ewentualnie zatańczyć (wyobrażając sobie widownie wyginać się w piwnicy do piosenki "Dog Days Are Over" Florence And The Machine) albo pójść "na balety", ale z tym jest cieżko, bo późno w nocy przyzwoite dziewczyny nie chodzą, a jak już przekonam rodziców, to te kalorie, które wytańczę zaleję i zrównoważę wypitym słodkim Martini. Kiedyś chodziłam na Zumbę, ale to pieniążki, a pieniążków nie mam, bom leniwa, a leniwym daleko do pracy.

Mi w weekend się mnie pytał, czy pójdę na basen. Nie poszłam, bo nie lubię aktywności fizycznej.

No i tak wychodzi, że rośnie człowiekowi brzuch. Powtarzasz cztery słowa, we wszystkich odmianach (wziąć się za siebie, trzeba wziąć się za siebie, jak pójdę na studia to wezmę się za siebie, powinnam wziąć się za siebie). Wolałabym wziąć się za ręcę (Słońce!) niż wziąć się za siebie. Mogłabym jeszcze ewentualnie wziąć coś na siebie, na chłodny wieczór moją czarną, ortalionową kurteczkę, ale tak trudno jest samemu wziąć się za siebie!

Rośnie mi brzuch. Taki brzuch od piwa. Od piwa i kawy ("Mamo, a co to mleko do kawy takie mało tłuste??") z ciastem. Nie odmawiam sobie. Jak położę rękę na plecach i chodzę szeroko to możnaby pomyśleć, że jestem w ciąży. W ciąży stąd te zmiany nastrojów apetyt i wredota! To dziewczynka? Nie, nie to tłuszcze. Tłuszcze nasycone? Nienasycone. Wiecznie nienasycone.

Tak bym chciała żywić się zdrowo. Żywić urazę do czipsów i chrupek. Twu! Aspartam! Twu słodziki, gumy do żucia, frytki, pizze, hamburgery! Od tego człowiek się robi zmęczony! Od tego cie cały czas boli głowa! I cera brzydka i wzrok słaby i męża też trudno znaleźć. Wyznawać wyższość soku pomarańczowego nad colą. Wina nad piwem. Kalafiora i kaszy nad makaronem i brzoskwini nad orzechowcem. Prawda jest taka, że jak z Marchewą wyszłyśmy na rower to skończyło się na lodach z Lidla na ławce, a zawsze znajdę sobie wymówkę, żeby napić się coli na zmęczenie, albo na ból głowy.

Zrobię sobie herbatę. Może czerwoną, w końcu trzeba się wziąć za siebie.

sobota, 6 sierpnia 2011

Ja, a Kryzys Wieku Średniego i chłopaki.

Wracając wczoraj z przystanku Woodstock zabrałam kumpli rodziców Gruszki. Są po pięćdziesiątce, ale nie wiadomo ile im liczyć lat, bo można powiedzieć, że są młodzi sercem. Nazwijmy to Kryzysem Wieku Średniego.

Kryzysy wracali z nami koło drugiej. Poszłyśmy się z nimi rozmówić, o której mieliby ochotę kończyć imprezę. Usłyszałyśmy, że mogą i bawić się do piątej. Wiarygodność tego stwierdzenia podsycały kolorowe włosy, pomalowane właśnie na tą okazję. Kryzys kupił sobie też bączka, który wystrzeliwuje się na 20 m wysoko i świeci. Czy wasi rodzice kupiliby coś takiego? Albo miecz świetlny, który Kryzys kupił w zeszłym roku?

To byłoby jeszcze nic, może chcą się pobawić (zastanawiałyśmy się z Gruszką, co oni tam właściwie robią przez tyle godzin, jak oni nie piją? spacerują? słuchają muzyki?). Kryzys nie zamyka się. Podróż zajęła nam około godziny. Zdążył przerobić wszystkie tematy, od standardów - prawo jazdy i muzyka, do bardziej specjalistycznych: natężenie hałasu u takiego kolegi w mieszkaniu, którego sąsiadem był ktoś z prasą do produkowania plastikowych sztućców. Te 48 kilometrów, przed trzecią w nocy, z tym głupim gadaniem wydłużyło się do mniej więcej 80 kilometrów. W radiu leciała Kryzysowa Narzeczona.Wysadziłam w końcu Kryzysa i jego dopełniającego kumpla, który najwyraźniej pełnił w tym związku rolę ucha, odwiozłam Gruszkę i do domu! Do domu!

Czekałyśmy chwilę na Kryzysów, bo zaczęło nam się nudzić. Kombinowałyśmy trochę, żeby posiedzieć z Chiquitą, kolegą Geografa, który pełnił rolę najfajniejszego faceta w towarzystwie. W końcu zapodział się gdzieś na tych festiwalowych polach, a właściwie poszedł na wódkę, co zostawiło nas z bandą pijanych facetów i muzyką z samochodu.

Był Eric i jego sąsiad Misiek. Chłopaki są bardzo zżyci, to też śpiewali piosenkę Blood Brothers. Misiek jest od nas 3 lata młodszy, co nie przeszkadza mu mnie podrywać po pijaku, czyli na każdej imprezie, na której jesteśmy oboje. Jest uroczy i milutki, ale mógłby być 5 lat starszy ode mnie, a nie 3 lata młodszy. Jest takim miśkiem, że trudno mu się oprzeć, a okrasznony piwami staje się całkiem odważny. Trudno mu się oprzeć, kiedy sprawia, żebym się uśmiechnęła, żeby znaleźć dołeczek na moim policzku, żeby mnie w niego pocałować. Nie wiem, czy jest to najsłodsza rzecz, jak mnie spotkała, ale na bank mieści się w pierwszej piątce, jak nie trudno się domyślić nie mam, jako Młoda Panna dużo sytuacji do wybierania i nie powiem, że ktoś inny mógłby mi tak robić.Gruszka straszy mnie, że to zakrawa na pedofilię, także dajmy sobie spokój z Miśkiem.

Kiedy poszliśmy po tych Kryzysów i wypatrywałyśmy tych kolorowych włosów u pięćdziesięciolatka w tłumie pijanych panków to podszedł do nas koleś i zagadał. Wyglądał całkiem normalnie, gadał trochę nudno i w końcu dałam mu numer telefonu. Dałam prawdziwy, bo Gruszka akurat rozmawiała przez telefon i nie wiedziałam, czy nie będzie chciała się z nim skontaktować. Powiedziałam, że to kontakt do nas obu, bo znam tych wszystkich chłopaków, którzy zagadują do nas obu, bo chcą numer Gruszki.  I nie myliłam się, dzisiaj Artur napisał, jak się dowiedział, że to ja to przeczytałam, że mu chodziło raczej o koleżankę o ładnych ciemnych oczach, przepraszam. Uoch nosz! A co to ja jestem! Nie ważne, że sama dałabym mu fałszywkę, że wcale mi się nie podobał. Serce mi pękło wzdłuż starej blizny, ale napisałam, że wiem i podałam gościowi ten numer. Nie ma gorzej niż ona jest lepsza.

Jani

czwartek, 4 sierpnia 2011

Ja, a Gorący Enrique.

 Są takie chwile Samotnych Kobiet, Młodych Panien i Starych Panien. Kiedy nie wiadomo dlaczego jest się zdesperowaną. Polecę Wam coś, co pasuje do kolejnego ostatniego ciastka przed przejściem na dietę. Albo do wieczoru smutnych filmów i piosenek. Na dołek.

Moim ulubionym zespołem jest Radiohead. Lubię Beatlesów i młodego, brytyjskiego rocka. Posłucham Florence And The Machine, a na imprezach mogę docenić ewentualnie siłę przekazu Iron Maiden. Owszem, ulegam, jak każdy czarowi Adele, Laury Marling itd, ale nie jestem szaloną fanką RMF FM, nie przepadam za popularną muzyką.


Nie ważne jak bardzo jesteś offowa. Nie ważne jakim jesteś chłodnym hipsterem. Możesz chować to głęboko w sobie, możesz zaprzeczać. I nie ważne, czy podobają ci się blondyni czy bruneci. Czy miśki, czy chudziutkie chłopaki. Czy jeszcze masz fascynację chłopcami jeżdżącymi na deskach, czy podobają ci się obcięte na krótko łobuziaki, czy doceniasz męskich facetów z kilkudniowym zarostem (mniam!).


Tak, czy inaczej wiesz, że Enrique Iglesias jest nie lada ciachem.





Wczoraj moja dobra koleżanka, nazwijmy ją Marchewa, zdradziła mi swoją guilty pleasure.
Oglądanie, jak Gorący Enrique śpiewa "Hero". Gorący Enrique niemalże mechanicznie już wybiera dziewczynę z widowni, stawia ją na scenie i jest jej hero przez cztery minuty trwania piosenki. Na każdym koncercie podobnie, najpierw do niej śpiewa, potem z nią tańczy, przytula ją i miętosi, żeby na końcu ją pocałować. Tak, w usta.

Dziewczyny, które nie zdają sobie sprawy, że w ich życiu nie będzie już nigdy lepiej, trzęsą się, śmieją, płaczą, prawie mdleją i wydaje się, że zaraz roztopią się z ekscytacji. Niektóre są przerażone, inne płoną od Gorąca Enrique, jeszcze inne poprawiają sobie cały czas włosy.


Tu Gorący Enrique jest trochę mniej gorący, bo lacha jest młoda.



Może i gorący Enrique bawi się sercami tych nastolatek, ale spełnia też marzenia. Oglądanie "Hero live" jest niewątpliwie sposobem na letnią depresję, jesienną depresje i na te zimowe. Nawet jeżeli jesteście szaloną Rasta Girl, to każda chciałaby, żeby Gorący Enrique był jej Hero, śpiewał jej do ucha i rozmiękczył serduszko. Jest trochę siara, to w końcu Iglesias (to on ma tą piosenkę z ping pongiem??!). Ale przecież po to jest Enrique, to jest jego miejsce w popkulturze. 

A co do Marchewy, to z Gorącym Enrique łączy ją specjalna więź (ta sama data urodzenia). Ja twierdzę, że Marchewa sekretnie podkochuje się w Gorącym Enrique, ale też myślę, że on ją kiedyś pocałuje.

środa, 3 sierpnia 2011

Ja, a 25 lat gwarancji na płastkie dno.

Mam fajnego kumpla z Warszawy, nazwijmy go Geograf.  Uwielbiam go, a łączy nas czystsza przyjaźń niż z każdym z moich kolegów. W naszej historii nigdy nie było romansów ani iskrzeń ani ze mną ani z Gruszką, czego nie można powiedzieć o chyba o 80 % naszych kumpli (trudno ich zdefiniować) i 100% naszych innych męskich frędów, bojfrendów, czyli przyjaciół.

Umówiłam się z Geografem na herbatę, spotkaliśmy się w McDonalds (zwołałam też Gruszkę i Rembrandta), a skończyło się na Piwie (na czymże innym??) na Barce (a gdzież indziej??).
W Maku na kasie stał akurat Jajek i częstował oklapłymi jak Macdonaldowskie frytki żarcikami, po drodze zaszliśmy po chińskie jedzenie z sosem Bolognese, którego nikt w końcu nie zmęczył, a wszyscy zrozumieli, dlaczego 0,5 kilo kosztuje tylko 6 zł (słownie pięć dziewięćdziesiąt dziewięć). A na Barce Pani po prostu chciała ogarnąć i przyniosła nam inne z kolei frytki, dobre zamówienie.

Przyjazd Geografa związany jest z ze zbliżającym się Woodstockiem,  odrobiną brudu, smrodu i ubóstwa w naszych poukładanych, lub mniej, życiach. Dla mnie Wood.. wiąże się z okazją do spotkania Słońca. Próbuję wplątać go w swój plan dnia, zaaranżować spotkanie. Pewnie wyjdzie jak zawsze. Spotkamy się i nic. - "I'll be waiting with a gun and a pack of sandwiches and nothig" Nie rzucę mu się na szyję, powstrzymam usta od obsypania go buziakami. Pewnie nawet się powstrzymam albo odstraszę od gadania. Och, czy on kiedykolwiek czuje jak nasze ręce przyciągają się siłą fizyczną, elektromotoryczną?

Więc Geograf miał jechać do Kostrzyna podróżą z problemami kolejowymi, żeby spędzić krótką, niewyspaną noc w nagrzanym namiocie, a ja zadzwoniłam do rodziców, pytając, czy mogę z nimi wbić się na tą kolację za darmo, co idą za to że mama odpowiedziała przez telefon na kilka pytań (Jak często Pani robi zakupy???). Dostaliśmy też tygodniowy  pobyt nad morzem. Kolacja okazała się marnym, twardym kotletem wśród prezentacji garnków i maszyny, która wszystko sieka i kroi. Prezentację prowadziła jedna z tych kobiet, na które najchętniej mówi się Ta Babka. Ta Babka najpierw mieliła i memłała i czyniła cuda na kiju przy pomocy blendera. Zupa, lody, majonez, nosorożce, wodospady. Dawała próbki, więc nie nudziło mi się. Po tym marnym posiłku z marną marcheweczkową surówą, która przypominała naszą naiwnośc,  prezentowała garnki, gary i patele. Co można robić, o jaki omlet. Tu przypalę mleko, tu nie przywiera.

W pewnym momencie wyciągnęła widza, gościa, który wyraźnie przyszedł tylko z żoną, próbował się wykręcić, że nie zna się na kuchni, ale pokazała mu jak szybko garnek się nagrzewa właściwie smażąc jego dłoń. Potem nie było już nic ciekawego, więc strzelałam oczami do najmłodszego faceta na sali.

Nie, nie zdecydowaliśmy się na żaden z Garów, mimo, że nic a nic do nich nie przywiera, a pokryte są diamentową otoczką,  za to spodobała mi się zupa ze zmielonego wrzątku z owocami.

Dajcie znać, że czytacie, albo że nie czytacie.
-Jani