dinosaurs roam the earth

dinosaurs roam the earth

poniedziałek, 12 września 2011

Ja, a deszcze niespkojne.

Widziałam wczoraj na żywo Marylę Rodowicz. Kupiłyśmy sobie z Gruszką bielty, po 50 zł, a właściwie po 55, bo mój Tato ubezpieczył je nam od deszczu. Będąc chyba w 10 osobowej grupie młodzieży na tym koncercie miałam taki fun! To moja guilty pleasure, ale Marlka ma power i osobowość. Chciałabym mieć tyle energii, jak będę miałanawet 40 lat.

Piosenki, owszem mają kiczowatą nutę, ale niektóre Osieckie ♥ i nie tylko mają taki świetny tekst. Utożsamiam się z 'może rosną im już pisklęta, a suknia tej młodej uszyta jest z moich snów'.



Po koncercie, zaczęło padać, ale wieczór taki piękny, że postanowiłem iść piechotą. Zrobiło mi się sentymentalnie, jak zawsze, kiedy zapomnę o kiczowatej stronie piosenki 'Ale to już było', Gruszka jedzie do Wrocławia, a ja do Poznania.

Pada, ale choć wrócimy pieszo. Będzie fajne wspomnienie. Nie wyciągamy parasola, bo i tak trochę zmokniemy.

Nie mogę wam opisać tego deszczu. Co to była za ulewa. Najpierw zebrał się apokaliptyczny wiatr, jak z horroru. Jak z nieba zaczęło po prostu lecieć ciurkiem schowałyśmy się w jakiejś nawie, gdzie szalony i dziki wiatr i tak wpychał szalony i dziki deszcz. Zadzwoniłam do Mamy, żeby jednak nas podwiozła. Gruszka dostała smsa od swojej mamy. 'Nie stój pod drzewami'.

Tu następuje najbardziej krytyczny moment. kiedy decydujemy się biec przez te wodospady pod Lidla, tam gdzie się umówiłam z Mamą. Gruszka krzyczała do mnie, że Lidl jest tak daleko. Ja do niej, że Lidl jest tani. To powtórzyło się kilka razy. Kilka sekund minęło, żeby deszcz dotarł przez wsztskie ubrania do mojej skóry. Mokre było wszystko. Burza, gromy, wiatr, wodospady.

A my ciśniemy przez te wodospady, biegniemy, trzymamy się. Unikamy drzew, chodnik cały w jeziorze. Przejeżdża jakaś karetka, mijamy gościa, który jest topless i coś gada. Nic nie widzimy, Gruszka krzyczy, że jej buty. Takiej burzy dawno nie widziałam. Nawał. Nica.

Coś chyba gadałyśmy, jakie jesteśmy głupie i, że zachlapiemy Mamie całe auto. I że wyglądamy jak Pandy z rozmazaną maskarą - masakrą.

Pod Lidlem odczytuję smsa od Rembrandta. 'U mnie w domu wysiadł prąd. Może Zombie Day się zbliża?' Odpisałam mokrymi palcami na mokrym telefonie, że jesteśmy na dworze. I że jakby co, to jesteśmy u niego w drużynie.

Jani.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz